Jak często nosimy w sobie mylne wyobrażenie o nieznanych osobiście ludziach, obcych miejscach, nieprzeczytanych książkach, nieoglądniętych filmach. Obrazy kształtują wypaczające rzeczywistość media i obiegowe opinie. Idealnym przykładem takiego zjawiska jest Algieria, okazała się zupełnie inna, niż sobie ją wyobrażałem. Była bezpieczna i arcyciekawa.
To największe państwo Afryki (po podziale Sudanu) od dawna było na liście moich pożądanych podróży. W końcu nadarzyła się okazja i wyjechaliśmy w sprawdzonej w bojach wesołej grupie w marcu zeszłego roku.
Burzliwy czas w Algierze
Trafiliśmy na gorący okres, rządzący od lat Buteflika nie chciał zrezygnować z ubiegania się o kolejną kadencję, a na ulicach wszystkich miast odbywały się masowe demonstracje przeciw jego skorumpowanej władzy. Z jednej strony trochę obawiałem się o bezpieczeństwo, ale z drugiej bardzo cieszyłem się, że mogę być świadkiem przełomowego momentu w tym wielkim kraju. Świadkiem czasu, gdy goreją serca, palą się umysły, a ludźmi targają uniesienia, uczucia i obawy co do losu swej ojczyzny. I rzeczywiście, już na drugi dzień po przylocie widzieliśmy wielkie demonstracje w Algierze, a także w małym miasteczku Tipasa.
Byliśmy jedynymi turystami, nie spotkaliśmy żadnych innych Europejczyków. W takich sytuacjach zachowanie tłumu może być nieprzewidywalne, łatwo o prowokację i Omar, nasz algierski przewodnik bardzo o nas się obawiał. Ja jednak nie odczuwałem zagrożenia i miałem ochotę przyłączyć się do protestujących przeciw skorumpowanemu prezydentowi, a nawet na chwilę się przyłączyłem. Omar mnie szybko wyciągnął z protestu. Jak widać na zdjęciu Omar jest większy ode mnie, więc nie oponowałem.
Nad miastem latały helikoptery, widać było zgromadzone siły wojska i policji, które jednak nie interweniowały. Nie widzieliśmy żadnych walk i potężne demonstracje przebiegały spokojnie. Panował entuzjazm i uniesienie.
Z Algierii wyleciałem 1 kwietnia. 2 kwietnia Buteflika zrezygnował z funkcji prezydenta Algierii po dwudziestu latach urzędowania. Łukaszenka, draniu, weź z niego przykład.
No ale nie przyjechaliśmy do Algierii, obalić prezydenta, lecz zobaczyć kraj. A są tu różne światy, na północy leżą piękne miasta i zadziwiające rzymskie ruiny (kliknij tutaj), dalej na południe piętrzy się pasmo Atlasu. Czy zgadlibyście, że to zdjęcie zrobiłem w Algierii?
Djanet i Tuaregowie
Jednak większość kraju to bezkresna pustynia i właśnie tak skierowaliśmy pierwsze kroki, jeśli mogę w ten sposób określić lot z Algieru do Djanet, miasta położonego na dalekim południu w sercu Sahary. I najpierw o tym chciałem wam opowiedzieć. A do Algieru i innych miejsc na północy wrócimy w innym odcinku.
Po ponad dwugodzinnym locie znaleźliśmy się w innym świecie. Zakurzone, pustynne miasteczko od razu przypadło mi do gustu. Wieczne słońce, błękit nieba, góry na horyzoncie i żywa zieleń palm daktylowych, no i ani jednego turysty. Rozlatujące się i niemal opuszczone stare miasto góruje nad gajami palmowymi i nowszymi domami. Podczas włóczęgi pośród zaułków moja towarzyszka podróży Teresa (ale nie ta, o której pisałem przy okazji lwów) odłączyła się na chwilę i miejscowi chłopcy zaczęli w nią rzucać kamieniami. Była to jedyna nieprzyjemna sytuacja w Algierii, ale Teresa zwana potocznie „Twardzielką” przetrwała ten ostrzał bez większych ran.
Djanet to już ziemia Tuaregów, ludzi pustyni. Zetknąłem się już wcześniej z nimi w Mali, wzbudzili wtedy mój szacunek. W Mali byliśmy w momencie, gdy Tuaregowie próbowali stworzyć swoje państwo o nazwie Azawad. Było to w 2012 roku. Niestety wybuchła wojna domowa, w którą wmieszali się islamiści i w końcu Francuzi. Tuaregom nie udało się, wciąż są jednym z wielkich narodów bez swojej państwowości. O Tuaregach możecie więcej poczytać tutaj.
Tuaregowie mają rozwinięte poczucie godności, są honorowi, uprzejmie wyniośli, ale ta cecha nie razi. Jako naród istnieją od tysięcy lat. Byli poważnym partnerem handlowym dla starożytnych Rzymian. Już wtedy byli postrachem plemion żyjących dalej na południe. Tuaregowie łapali ludzi i sprzedawali ich jako niewolników. Przez wieki zmieniali się tylko ich klienci w tej materii. Zawsze byli nomadami i niektórzy pozostali nimi do dzisiaj.
Choć obecnie są muzułmanami, tuareskie kobiety mają odsłonięte twarze. Zakrywają je natomiast mężczyźni. Jest wiele teorii dlaczego tak się dzieje, najbardziej przekonuje mnie ta mówiąca o tym, że tuareski mężczyzna nie chce pokazywać swoich uczuć, okazywać wzruszenia lub słabości. Tuarega widzicie po lewej stronie, po prawej przedstawiciel plemienia żyjącego nad Wisłą.
A na tym zdjęciu widzicie ewolucję kobiecego stroju – w tradycyjnym okryciu pojawiła się kieszonka na telefon komórkowy.
Nasi kierowcy i przewodnik byli Tuaregami. Przy niekończącej się nigdy herbatce prowadziliśmy ciekawe rozmowy po francusku i angielsku o życiu, o nich, o nas. Przekonaliśmy się, że mają spokojne i zrównoważone podejście do świata. Nie gniewajcie się, że zasłaniam na zdjęciach twarze moim przyjaciołom z Polski, po prostu nie chce mi się dzwonić do każdej osoby i pytać o zgodę na umieszczenie wizerunku na blogu. Rozmawiając i pijąc herbatę Tuaregowie oczywiście odsłaniają twarze.
Park Narodowy Tassili N’Ajjer
Pierwsze kilometry za Djanet to dobra droga asfaltowa. Drogowskazy mówią o bliskości granic.
Potem zaczyna się offroad. Naszym głównym celem były południowo – wschodnie krańce Algierii. Spędziliśmy tam wiele pięknych dni śpiąc w namiotach i poruszając się autami terenowymi.
Część tych obszarów włączona jest do Parku Narodowego Tassili n’Ajjer, który dostał się na listę UNESCO. Jest tam mnóstwo prehistorycznych rysunków naskalnych, o czym potem. Formy skalne są imponujące, przypominało nam to Arches National Park w Utah, ale bez turystów, parkingów, wycieczek…
Jeżeli można mówić o poetyce podróżowania to nadarza się właściwy moment. Widzieliście pustynne, nocne niebo z gwiazdami tak jasnymi, że aż rzucają cień? Jak wyrazić piękne wschody słońca, które szybko przeganiały chłód nocy? Czy można nie zachwycić się krwistoczerwonymi zachodami w otoczeniu skał i piasków? Tu nie ma mocnych, może dlatego powinniśmy jak tuarescy mężczyźni zasłaniać twarze, by nie okazywać wzruszenia.
Zobaczcie jak wyglądały miejsca w których zasypialiśmy i gdzie się budziliśmy. Po horyzont dzikie, bezludne obszary. Trzeba być Tuaregiem, by przetrwać w tym świecie i wiedzieć, gdzie jest woda.
A gdzieniegdzie woda jest, pustynia nie jest martwa. Dojechaliśmy nad takie oto jeziorko, a nad nim niespodzianka – para naszych bocianów w sercu Sahary. Poczuliśmy się, jakbyśmy spotkali rodaków na końcu świata.
W rejonie tym zobaczymy niezwykłe w skali świata nagromadzenie skalnych rytów. To prawdziwa galeria pod gołym niebem. Rysunki i ryty były sporządzane wiele tysięcy lat temu, najstarsze aż dwanaście tysięcy lat temu! Nasi przodkowie już wtedy odczuwali potrzebę wyrazu artystycznego. W tamtych czasach nie było tu pustyni, świadczą o tym wizerunki słoni, bydła i żyraf, zobaczcie sami:
Znany moim czytelnikom ze zdobycia Olimpu kolega ustawił się instynktownie pod rytem okazałych rogów.
Pięć dni na pustyni bez łazienki wystarczyło, byśmy zatęsknili za bieżącą wodą i innymi zdobyczami naszej cywilizacji. Co tu dużo mówić, zatęskniliśmy też za szlachetnymi napojami zawierającymi procenty. No ale jak zorganizować je w Djanet, gdzie panuje absolutna prohibicja?
Instynkt powiedział mi, że w miasteczku liczącym piętnaście tysięcy mieszkańców musi być jak to się mówiło „melina”. Mocną ekipą ruszyliśmy na poszukiwania siedząc na pace auta. Poszukiwania trwały kilka godzin, ale zostały zakończone sukcesem. Szukajcie, a znajdziecie!
Jeśli chcecie poczytać o rzymskich zabytkach w Algierii, zapraszam do kliknięcia TUTAJ.
Kolejny cel, jak swiat wroci do normalnosci, po Sudanie i Erytrei …
Cześć Jacek, przyjemnie się czyta Twoje opowieści. A przy okazji to niezła inspiracją na czasy postpandemiczne. Pozdrowienia.
Hey Jacku ! Wspaniała podróż . W związku z covidem świat się dla nas zatrzymał . Tak tęsknię za podróżami i wyjazdem gdzieś z Tobą na wyprawę . Nie wiem czy pamiętasz ale dzięki Tobie ” zdobyłam ” Machu Picchu . Bardzo Ci jestem wdzięczna do dzisiaj
Pamietam, zdobylismy nawet Huayna Picchu…