W tym momencie patrzę na rosnące przy basenie oliwki, spożywam najlepszego melona na świecie, lód w kieliszku brzęczy wesoło rozpuszczając się w różowym prowansalskim winie, a niezawodne słońce podkreśla jasne, pastelowe kolory, tak charakterystyczne dla tego regionu Francji. Nasłuchuję cykad, które jednak już w drugiej połowie sierpnia niemal zupełnie zamilkły. Jedynym odgłosem jest szum koron pobliskich dębów i sosen. Dobrze jest, oby ta chwila trwała.
Prowansję odwiedzam regularnie od dawien dawna dzięki bliskiej rodzinie, która kiedyś osiadła w tej części Francji. Pierwszy raz trafiłem tu w czasach studenckich po pełnej perypetii autostopowej podróży trwającej kilka dni. Dziś do Prowansji można dostać się tanio w dwie godziny liniami Ryanair samolotem lecącym z Krakowa do Marsylii. Na lotnisku łatwo wynająć samochód i eksplorować ten niezwykły, pełen atrakcji region. Zarezerwowanie mieszkania na krótki wynajem nie powinno być problemem, gdy robimy to z wyprzedzeniem. Najlepiej mieszkać w jakimś miasteczku w okolicy centralnie położonego Aix-en-Provence, będzie to wspaniały punkt wypadowy na jednodniowe wycieczki. W ciągu dwóch tygodni możemy zwiedzić najsłynniejsze atrakcje Prowansji, a także kilka miejsc mniej oczywistych. Zostanie nam też trochę trochę czasu na plażowanie nad morzem.
W Prowansji bywałem o różnych porach roku. Lato jest gorące i słoneczne, co narzuca nam aktywność przed południem i pod wieczór z przerwą na sjestę. To znakomita pora roku, by czerpać przyjemność z kąpieli w tutejszych jeziorach, rzekach i morzu. Minusem lata są tłumy turystów w najsłynniejszych miejscach, które powoduję utratę trudno uchwytnego uroku prowansalskich miasteczek. Brak pośpiechu, senna atmosfera, panowie grający w bule, mieszkańcy nieśpiesznie sączący pastisa, ożywienie, gdy w południe małe restauracje otwierają swoje podwoje i zaczyna się codzienna kulinarna uczta. Tego doświadczymy raczej poza szczytem letniego sezonu turystycznego. Wspaniała pora na zwiedzanie Prowansji to wiosna i jesień.
A propos kulinarnych uciech, ciekawym przeżyciem jest wyjście do jednej z prostych wiejskich restauracji, które serwują dania dnia (plat du jour) po całkiem przystępnych jak na Francję cenach. Kierowcy ciężarówek często wiedzą, która z tych restauracji jest najlepsza i jeśli między godziną 12 a 14 zobaczymy gdzieś więcej tirów, to znaczy że trafiliśmy właściwie. Zwykle tuż po dwunastej w takich restauracjach nie ma już wolnych stolików. Zwykły obiad często jest ucztą, którą długo się pamięta.
Wczoraj jednak obraz francuskich restauracji zmienił mi się radykalnie. Zatrzymaliśmy się w pięć osób w miejscu o nazwie „L’Escale des Vins” koło Lambesc. Było pusto i przed lokalem nie było ani jednego tira, zatem złamaliśmy swoją własną zasadę. Zamówiliśmy danie dnia nie dogadując się do końca czym ono jest. Potem okazało się, że jest to andouillette, czyli flaki i podroby w formie kiełbasek. Restaurator, który wziął nas początkowo za Rosjan nie był łaskaw nas ostrzec o tym, co zamówiliśmy, choć między nami była osoba mówiąca biegle po francusku. Smród tej potrawy dobiegł do nas już w momencie postawienia jej przed naszymi przyzwyczajonymi do wielu dziwactw nosami. Patrzyliśmy po sobie niepewnie i spróbowaliśmy kęs po którym można było ze łzami w oczach powstrzymać się przed puszczeniem pawia lub lecieć do toalety i nie powstrzymywać się wcale. Wczorajsze danie dołączyło do grona najohydniejszych potraw, które spróbowałem w życiu i zrównało się z wężem z Laosu i chińskim, zgniłym jajkiem trzymanym specjalnie miesiącami w ziemi.
Zaledwie dwa dni wcześniej jedliśmy jedne z najlepszych w życiu muli i krewetek w małej restauracji „Chez Mico” w nadmorskim ślicznym miasteczku Sanary-sur-Mer. Wniosek jest taki, że nawet we Francji nie można planować obiadu w ciemno, a najbezpieczniej przygotowywać sobie posiłki samemu, co robimy od czasu trefnego posiłku. W sklepach i na straganach znajdziemy fantastyczne produkty i doprawdy mając kuchnię, gotowanie jest tu przyjemnością. Wszyscy chwalą jakie to mamy dobre jedzenie w Polsce, ja jednak uważam, że produkty francuskie biją nasze na głowę.
Po wielu pobytach w Prowansji nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, co mi się tu najbardziej podoba. Kiedyś zachwycałem się Marsylią, Aix, Awinionem – większymi miastami, tak kolorowymi w przeciwieństwie do naszej szarzyzny. Teraz wolę małe miasteczka, najlepiej te mało znane, z placem ocienionym platanami, starą fontanną i jeszcze starszym kościołem. Piękne są prowansalskie popołudnia, gdy niskie słońce oświetla winnice, gaje oliwne i pola lawendy. Rano lubię jechać rowerem do boulangerie po bagietkę, której smaku trudno by szukać gdzie indziej, a sprzedawczyni wita każdego radosnym głosem, który przypomina śpiew.
W Prowansji jest wiele „must see”, tyle, że aż trudno byłoby mi je wszystkie wymienić. To oczywiście otoczony murami Awinion z pałacem papieży i znakomitym festiwalem teatrów ulicznych. W pobliżu miasta zobaczymy wspaniały starożytny akwedukt Pont du Gard. Miasto Arles jest dumne z rzymskiego koloseum na którym do dzisiaj odbywają się przedstawienia, w tym wypadku bezkrwawe corridy. Od nadmorskiego miasteczka Cassis na wschód zaczyna się Lazurowe Wybrzeże z klifami i zatokami, z których niejedna jest prawdziwą perłą. Plaże jednak są tam zatłoczone, nie nastawiajmy się na beztroskie spędzanie czasu, bo czeka nas rozczarowanie. Więcej miejsca znajdziemy na piaszczystych plażach w rejonie Camargue na zachód od Marsylii, choć jest tam bezdrzewnie i brakuje ocienionych miejsc. Niemniej szeroka plaża i możliwość kąpieli może być dla wielu atrakcyjna.
Prowansja to piękna przyroda, tuż koło Aix-en-Provence wznosi się góra Sainte-Victoire, którą uporczywie malował prowansalski malarz Paul Cézanne. Mają nawet swój Wielki Kanion, jest nim imponujący Grand Canyon du Verdon, przy okazji znakomite miejsce na rafting i kajaki. W pobliżu podczas gorącego dnia można wykąpać się w położonym pośród białych skał jeziorze Esparon.
Cały region jest spójny architektonicznie, można budować tylko w lokalnym stylu, co daje znakomity efekt i nie psuje krajobrazu. Domy prowansalskie są niskie, kremowe, kryte dachówką i mają ciekawą bryłę. Stara zabudowa to wąskie uliczki, zaułki, w pobliżu wielu miasteczek przetrwały zamki. Często są one prywatne ale udostępnia się je do zwiedzania, a nawet organizuje się tam koncerty czy przedstawienia. Byliśmy właśnie na takim koncercie, a grała tu akurat Sinfonia Varsovia.
Najbardziej znane małe miasteczka to położone wśród wapiennych skał Les Baux de Provence, miejscowość koloru ochry Roussillon, czy pełna rzymskich zabytków Vaison-la-Romaine. Mógłbym tu wymienić jeszcze co najmniej kilkanaście wyjątkowo pięknych miejscowości, jednak nie mam tym razem ambicji opracowania przewodnika. W Les Baux de Provence widzieliśmy fantastyczny pokaz odbywający się w dawnych kamieniołomach Carrières des Lumières, trudno nie zachwycić się tym jedynym w swoim rodzaju spektaklem światła i dźwięku. Poniżej można zobaczyć kilkunastosekundowy filmik z tego miejsca:
Pod koniec tego krótkiego tekstu wychwalającego pod niebiosa Prowansję udzielę pewnej rady. Nie trzeba za wszelką cenę zobaczyć wszystkich najważniejszych atrakcji. Jest ich zbyt dużo, nawet nie próbujmy. Wybierzmy kilka tych, które wydają nam się dla nas najciekawsze i spędźmy czas spokojnie, bez pośpiechu. Dostosowujmy swoje plany do pogody i naszego nastroju. Słońce, wino, znakomite jedzenie, prosta gra w bule, rozmowy z bliskimi, tu warto świadomie czerpać radość życia, tak jak to robią Prowansalczycy.
Fot. na stronie tytułowej: rdlaw/pixabay.