Porto, brama do Azorów
„Azory” to był końcowy przystanek autobusu przejeżdżającego obok kamienicy, przy której mieszkałem w Krakowie. Jako dziesięciolatek wyobrażałem, że niebieski pojazd marki jelcz dowiezie mnie nie do blokowiska o tej nazwie, ale na dalekie wyspy. Już wtedy doskonale potrafiłem pokazać Azory na mapie. Dość jednak wspomnień z dzieciństwa, w końcu w wieku dojrzałym trafiłem na ten należący do Portugalii archipelag. Lepiej późno niż wcale.
Pozwólcie, że tym razem będę pisać mniej informacyjnie, a podzielę się z wami także osobistymi wrażeniami.
Niemal wszyscy swoją podróż na Azory zaczynają w Portugalii, większość w Lizbonie, ale dla nas było to Porto. Nadarzyła się zatem wspaniała okazja do zobaczenia tej perełki, a także pobliskiego miasteczka Braga.
Nie wchodząc zbytnio w opowieści o Porto, warto zobaczyć to miasto, zapewniam was. Zanocowaliśmy w hotelu w dzielnicy Ribeira nad samą rzeką Duero, to najlepsze miejsce na nocleg w Porto. Kolorowe domki, wiszące w oknach pranie, duże już dzieci ze smoczkami w buzi, ładne kobiety o jasnej karnacji i czarnych, prostych włosach, melancholia w spojrzeniu, niczym smętne nuty muzyki fado… Podobne wrażenia miałem przed laty w Lizbonie. Mam przekonanie, że jeśli macie dylemat, czy lecieć na Azory przez Porto, czy Lizbonę, wybierzcie jednak Porto. Lizbona jest przereklamowana.
Zima na Sao Miguel
Przylecieliśmy na należącą do Azorów wyspę São Miguel bez planów, bez biletów powrotnych. Nie wiemy, ile tu zostaniemy, czy polecimy na inną wyspę, czy wezwą nas obowiązki i będziemy musieli natychmiast wracać do Polski.
São Miguel najwygodniej zwiedzać wynajętym samochodem i najlepiej odebrać go już na lotnisku. Ciekawą opcją byłby też rower, choć nie widziałem jeszcze żadnego rowerzysty. Istnieje komunikacja autokarowa, ale ograniczylibyśmy zwiedzanie do kilku miejscowości i jest to słaby pomysł. My wynajęliśmy takie autko, a doświadczeniami na temat prowadzenia na Azorach jeszcze się podzielę.
Azory wyrastają z dna morskiego niemal na środku Atlantyku. Klimat jest łagodny, ale o wiele chłodniejszy, niż na Maderze, czy Wyspach Kanaryjskich. Teraz w styczniu temperatura w nocy spada do 11 stopni C i bynajmniej nie są to „Hawaje Atlantyku”, jak głoszą niektóre przewodniki. Jako że byłem na Hawajach mogę stwierdzić, że określenie „Wolin – Sycylia Bałtyku” miałoby tyle samo sensu.
W dzień jest znacznie przyjemniej, temperatura wzrasta do 16 – 20 stopni. Pierwszy dzień lało niemal bez przerwy, zatem z naszego kamiennego domku wynajętego na Airbnb długo nie wyściubialiśmy nosa. Nadmienię jeszcze, że w naszym tradycyjnym, azorskim domku w nocy jest zimno jak w psiarni.
Na Azorach zima jest krótka i łagodna, dlatego nikt nie troszczy się o zainstalowanie żadnego ogrzewania lub przynajmniej wstawienia grzejnika. Trudno pisać zgrabiałymi rękoma, dlatego nie chciało mi się wcześniej tego robić. Dziś po słonecznym pięknym dniu, zakupieniu drewna do kominka i małej dmuchawy elektrycznej jest już o wiele lepiej. Wcześniej próbowałem palić w kominku mokrymi deskami, które znalazłem na ulicy. Tocząc beznadziejną walkę o utrzymanie ognia, przypomniała mi się scena, gdy Pablo Escobar, próbując ogrzać rodzinę, palił w kominku banknotami. Mając zbyt mało banknotów, porzuciłem ten pomysł i spaliłem jedynie foldery reklamowe gospodarza, oszczędzając jego meble.
Powtarzam sobie, że na wyspie, gdzie uprawia się ananasy i herbatę nie może być zimno i tego będę się trzymał, nie przyjmując do wiadomości chłodu. Towarzyszka mojej podróży jest licencjonowanym zmarzluchem i nie potrafi jak ja wyobrazić sobie ciepła.
Nic dziwnego, że pierwsze kroki z myślą o rozgrzaniu się skierowaliśmy do fabryki rumu, którą można zwiedzać i oczywiście degustować jej szlachetne produkty. Tu spotkał nas cios, fabryczka była zamknięta i o degustacji nie było mowy. Mogliśmy jedynie podziwiać choinkę wykonaną z pustych flaszek, ustawioną jako świąteczna dekoracja.
Furnas
Kolejny rozgrzewający punkt programu udał nam się doskonale. Azory mają pochodzenie wulkaniczne, dlatego w wielu miejscach tryskają gorące źródła. Miejscowością słynącą z nich jest Furnas. Jest to ładne miasteczko zabudowane białymi domkami jak inne na Azorach. Atrakcją są Caldeiras das Furnas, czyli bulgocące źródła i dymiące fumarole z wyziewami siarki. Przypomina to podobne atrakcje Nowej Zelandii, czy Islandii, ale jest o wiele mniejsze. Z okazji minionych Świąt Bożego Narodzenia poustawiano wszędzie kiczowate dekoracje, szpecąc to miejsce. Istnieją restauracje, które w specjalnych garnkach przygotowują tu potrawy dla gości.
My jednak nie mieliśmy zamiaru ugotować się, tylko zagrzać. Skierowaliśmy się zatem do Parque Terra Nostra. Można tam wskoczyć do wielkiego basenu z gorącą, żółtą od siarki wodą, co też zrobiliśmy z rozkoszą.
Między bujną roślinnością przepływa żółty, ciepły strumień i w ogóle jest tu pięknie.
Nad strumykiem rosną paprocie drzewiaste i dziwne rośliny nadając miejscu bajkową scenerię niczym z wizji po spożyciu halucynogennych grzybków.
Zanurzeni po szyję grzaliśmy się z rozkoszą, mając za nic zimny, siąpiący deszcz. Wtedy nagle stał się cud i wyszło słońce po raz pierwszy od dwóch dni naszego pobytu. Cali żółci od siarki i z zabarwionymi na żółto strojami kąpielowymi, rozgrzani do granic możliwości mogliśmy zacząć zwiedzanie São Miguel.
Następy odcinek o Azorach przeczytasz klikając tutaj.
Pozdrawiamy serdecznie .Życzymy słoneczka . Z zainteresowaniem czytam i oglądam filmiki . A może kiedyś tam polecimy z Iwonką 😄,ale musi być ciepełko
Miłych wrażeń 🌝🌝🌝