Skip to content

British Disaster Airways

Linie lotnicze. British Airways

czyli nie mam pańskiego płaszcza.

My wszyscy, którzy kochamy podróże, jesteśmy zależni od linii lotniczych. Mała konkurencja na długich trasach w okresie pandemii sprawia, że linie zupełnie nie liczą się już z klientami. W sytuacjach kryzysowych traktują nas bezczelnie zgodnie z nieśmiertelnym cytatem z filmu Barei: „Nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobi?”.

Trudno wydobyć od przewoźników należny nocleg, czy jakiekolwiek odszkodowanie za ewidentne straty, które ponosimy w związku z anulacją lotów, czy opóźnieniami. Linie nie mają na ogół przedstawicielstw w Polsce, jak np. British Airways, trudno je zatem pozwać na drodze sądowej. Zresztą nieudolny polski wymiar sprawiedliwości z przewlekłymi procesami zadba, byśmy latami nie dostali tego, co się nam należy. Od trzech lat pozywam pewną organizację za naruszenie praw autorskich. Sprawa wydaje się prosta i ewidentna. Wniosłem stosowne opłaty i co kilka miesięcy wyznaczane są posiedzenia sądu. I co? I nic, żadne jeszcze się nie odbyło… Pozywający w końcu kiedyś umrze, no i już nie ma sprawy na wokandzie. Tak najprościej, prawda Wysoki Sądzie?

Fot. Jacek Torbicz.

Mam na swoim koncie tysiące lotów i przeżyłem wiele przygód z tym związanych, łącznie z popsutym silnikiem nad Atlantykiem. Ostatni lot British Airways BA206 z Islamabadu  po fantastycznym wyjeździe do Pakistanu był jednak szczególny i po prostu muszę wam o nim opowiedzieć.

Po dwóch godzinach lotu piękny sen został przerwany przez komunikat kapitana o awaryjnym lądowaniu w Taszkencie „z przyczyn medycznych”. Była jeszcze noc, gdy samolot znalazł się na pasie startowym w stolicy Uzbekistanu. Potem dowiedzieliśmy się, że na pokładzie zmarła pasażerka, jeszcze zanim samolot dotarł do Taszkentu. Widok płaczącej stewardessy wskazywał, że działo się coś złego.

Kolejny komunikat kapitana „kończymy tankować i wylatujemy” wyrwał pasażerów z dwugodzinnego odrętwienia. Zaczęliśmy nawet zapinać pasy. A jednak kolejne godziny staliśmy bez ruchu i słońce wzeszło już na dobre nad Taszkentem. Kapitan poinformował o uszkodzeniu samolotu podczas tankowania, ale jego zapewnienie o śpieszących nam na pomoc miejscowych inżynierach brzmiało optymistycznie. Po siedmiu (!) godzinach siedzenia w samolocie okazało się, że miejscowi inżynierowie nie naprawili naszego B777 i musimy być przewiezieni na terminal. „Nie martwcie się” –  zapewniał kapitan – „jeszcze dziś wieczorem przyleci po was nowy samolot, a w Taszkencie będziecie mieć napoje, jedzenie, wifi”.

Gdy przewieziono nas do budynku, załoga British Airways wraz z kapitanem natychmiast uciekła do hotelu smacznie sobie pospać, a 350 pasażerów zostało uwięzionych na terminalu. Oczywiście to normalne, że ekipa z samolotu poszła spać, ale byli oni jedynymi przedstawicielami British Airways. Zostaliśmy bez obiecanych napojów, bez jedzenia, bez wifi i jakiegokolwiek przedstawiciela BA. Nie muszę dodawać, że żaden samolot wieczorem nie przyleciał, a British Airways nie był łaskaw przysłać do nas nikogo z informacją, co będzie dalej.

W Taszkencie spędziliśmy łącznie 27 godzin, a pierwsze butelki z wodą i posiłki BA przysłało nam po siedmiu godzinach. Posiadam ogromne pokłady cierpliwości, nauczyły mnie tego podróże i spokojnie znosiłem ten czas. Jednak spokojnie nie mogłem patrzeć na innych. Starsi ludzie, kobiety z malutkimi dziećmi, którym skończyło się mleko w butelkach, kilkoro pasażerów na wózkach inwalidzkich bez możliwości położenia się… Oni musieli wytrzymać ponad dobę na krzesełkach lub na twardej podłodze, nie mając nawet koców. Nie mieści mi się w głowie, jak British Airways mógł zostawić swoich pasażerów bez noclegu, a przynajmniej bez okrycia, zorganizowania materacy, pomocy niepełnosprawnym. Mam nieodparte wrażenie, że nie potraktowali ich poważnie, gdyż byli „tylko” Pakistańczykami, choć niektórzy z obywatelstwem UK. Ja byłem jedynym Polakiem i jedynym pasażerem z UE na pokładzie.

Na lotnisku w Taszkencie. Fot. Jacek Torbicz.

Próbowaliśmy się zorganizować, zainteresować kogoś naszą sytuacją. Pozbierałem kontakty na whatsapp z myślą o pozwie zbiorowym. Ci, z obywatelstwem brytyjskim usiłowali dodzwonić się do swojej ambasady z prośbą o pomoc, ale nie było to proste. W pewnym momencie na lotnisku pojawił się ambasador Pakistanu w Taszkencie. Wysłuchał swoich rodaków i obiecał podjąć kroki wobec British Airways. Zobaczymy, co z tego wyniknie.

Ambasador Pakistanu (po lewej) rozmawia z pasażerami. Fot. Jacek Torbicz.

Po wylądowaniu w Londynie, znowu czekanie w samolocie. Zanim wyszliśmy, przyszła policja i wyprowadziła dwoje młodych Pakistańczyków, zapewne poszukiwanych. Kolejna grupa policji weszła do business class, by przesłuchać jej pasażerów. Tam właśnie umarła pasażerka podczas tego feralnego lotu. To akurat zrozumiałe, może ktoś pomógł jej umrzeć?

Gdy w końcu wsiadłem już do samolotu do Warszawy, kapitan następnego samolotu British Airways poinformował już podczas kołowania, że musi zawrócić, bo zapomnieli wózka inwalidzkiego jednej pasażerki. Ot taka wisienka na torcie. Ale co tam jedna godzinka więcej. Do Warszawy przyleciałem z 31 godzinnym opóźnieniem, padł życiowy rekord.

Jeśli mogę wybierać między liniami lotniczymi, bez wahania decyduję się zawsze na te wschodnie – Emirates, Qatar, Turkish, nawet Aerofłot lub linie ukraińskie. Zachodem od dawna przestałem się zachwycać, także, jeśli chodzi o linie lotnicze. Może ja jestem jednak człowiekiem Wschodu?

P.S. British Airways po złożeniu przez stronę reklamacji odmówiło jakiejkolwiek rekompensaty za zaistniałą sytuację. Sprawę oddałem firmie zwrotzalot.pl.

Epilog: Po sześciu miesiącach firma zwrotzalot.pl uzyskała dla mnie odszkodowanie. Polecam tę firmę.

Zapisz się do newslettera

Zostaw swój adres e-mail, aby otrzymywać powiadomienia o najnowszych artykułach na blogu.

Polityka prywatności

Udostępnij artykuł

Zapisz się do newslettera

Zostaw swój adres e-mail, aby otrzymywać powiadomienia o najnowszych postach na blogu.

Polityka prywatności

Przeczytaj również

1 komentarz

  1. Turkish Airlines też nas kiedyś źle potraktowały. Wracaliśmy ze Sri Lanki przez Stambuł, jak już tam lądowaliśmy widzieliśmy jak odlatuje nasz samolot do Warszawy. Spędziliśmy na lotnisku ponad 10 godzin, z czego połowa to walka o zarezerwowanie wieczornego lotu, kłopoty z bagażem (jeden finalnie nie doleciał), przesuwanie nas od stanowiska do stanowiska, zero zaangażowania ze strony obsługi, oczywiście żadnej propozycji posiłku czy nawet napojów. Brak możliwości opuszczenia lotniska (w Doha i Seulu zwiedzaliśmy miasto).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *