Falklandy czy Malwiny?
Jakkolwiek to dziwnie brzmi, pandemiczny rok nie był dla mnie taki zły, jeśli chodzi o podróże. Udało mi się dotrzeć w kilka ciekawych miejsc, o których marzyłem od dawna.
Jednym z nich było położone na dalekim południu brytyjskie terytorium zamorskie. Pamiętacie wojnę o Falklandy w 1982 roku? Właśnie wtedy Margaret Thatcher została „Iron Lady”. Muszę przyznać, że Żelazna Dama imponowała mi zawsze, a gdy poczytałem więcej o tej wojnie, zaimponowała mi jeszcze bardziej. Wprawdzie mój blog ma mieć charakter podróżniczy, jednak historia to moja nierozwinięta pasja i muszę czasami o nią zahaczyć. O tej niezwykłej wojnie napisałem więcej przy okazji Georgii Południowej i możecie to przeczytać, klikając tutaj.
Dla Argentyńczyków Falklandy to oczywiście Malwiny, a tak się złożyło, że przypłynęliśmy tu małym, wyprawowym statkiem argentyńskim. Jako że na pokładzie, oprócz załogi, nie było Argentyńczyków, a za to dużo Brytyjczyków, ci pierwsi taktownie używali zawsze podwójnego sformułowania: Falklands/Islas Malvinas. Po tylu latach emocje opadły i Argentyńczycy być może pogodzili się z tym, że Union Jack powiewa nad portem w Stanley, stolicy archipelagu. Ja, jako fan Thatcherowej i przeciwnik dawnej, argentyńskiej junty, będę używał nazwy „Falklandy”. Oto trasa naszego rejsu. Mapkę możecie powiększyć, klikając na nią.
Jak dojechać na Falklandy?
Do Stanley można dostać się okazjonalnymi, bardzo drogimi lotami z Londynu albo tańszymi z chilijskiego Punta Arenas. Teraz, podczas pandemii, wszystko to zostało zaburzone i samoloty nie latają. O wiele lepsza jest opcja dotarcia wyprawowym statkiem wyposażonym w zodiaki (pontony umożliwiające lądowanie w dzikich miejscach). Dzięki temu można zobaczyć więcej. Będę wdzięczny do końca życia moim towarzyszom podróży, że zdecydowali się na ten unikatowy rejs, który z Falklandów dalej wiódł na Georgię Południową i Antarktydę. Dzięki nim planowana od lat podróż w końcu stała się faktem. Tu już widać Falklandy z morza.
Falklandy składają się z dwóch dużych wysp i szeregu mniejszych. Z argentyńskiego portu Ushuaia nasz statek płynął tam półtorej doby. Pierwsze spotkanie z Falklandami to ich zachodnie krańce – wyspy West Point i Carcass. W tej części wyspy są słabo zaludnione, ale nie bezludne – mieszkają tu farmerzy hodujący cenione na świecie bydło. Łagodne wzgórza spadają do morza, kończąc się plażami i klifami. To raj dla ptaków i ornitologów. Nigdy specjalnie nie interesowałem się ptakami, podobnie jak moi towarzysze podróży, a jednak pewien Brytyjczyk, widząc nas fotografujących, wziął nas za grupę polskich ornitologów. I już do końca rejsu tak siebie określaliśmy.
Drzew na Falklandach jest niewiele, ale po tych nielicznych łatwo zorientować się co do kierunku silnych, wiejących tu cały rok wiatrów.
Albatrosy
Jak już zostałem ornitologiem, to zobaczcie, jakie ptaszki można obserwować na Zachodnich Falklandach. Wielką atrakcją są gniazda albatrosów i podobno nigdzie nie da się podejść do nich tak blisko. Właścicielem terenu jest pewien farmer, który po prostu pozwala przyglądać się ptakom z bliska, co w żadnym parku narodowym nie byłoby możliwe. Na albatrosy długo patrzyłem z zachwytem, niczym prawdziwy ornitolog.
Na zdjęciach widzicie albatrosa czarnobrewego, którego rozpiętość skrzydeł dochodzi do 2,35 metra. Rekordowa rozpiętość innego gatunku – albatrosa wędrownego – to aż 3,7 metra! Możecie sobie to wyobrazić?
To w ogóle niesamowite ptaki – w ciągu jednego lotu mogą pokonać kilkanaście tysięcy (tak, tak!) kilometrów. Potrafią przy tym nie tracić energii i w powietrzu spędzają całe tygodnie. Albatrosy w ciągu życia wielokrotnie okrążają kulę ziemską i są bez wątpienia większymi podróżnikami niż my. Ptaki te mają szczęście – zabicie albatrosa przynosi pecha żeglarzom.
Pingwiny
No ale to inne ptaki wzbudziły w nas jeszcze większe zainteresowanie. Są to oczywiście pingwiny. Spacerując po pięknych, szerokich plażach, widzieliśmy znane nam z Chile pingwiny Magellana.
Uczestnicy wyprawy Magellana po raz pierwszy spotkali je na Ziemi Ognistej. Zapakowali do worka setki żywych, nawet nieuciekających ptaków i dzięki temu, jako pierwsi na świecie, przetrwali długą podróż przez Pacyfik. W taki właśnie sposób je fotografowaliśmy.
Największy mój zachwyt wzbudził pingwin skalny z uroczymi, zawadiackimi frędzelkami. Jest on podobny do pingwina złotoczubego, żyjącego na Antarktydzie. Te pingwiny są mniejsze od albatrosa.
Tak wyglądają małe pingwinki skalne, które chętnie żyją w sąsiedztwie albatrosów. To znakomity przykład zgodnej, pokojowej koegzystencji, godnej naśladowania. Podobno pingwinki chronią się wśród większych braci przed krwiożerczymi karakarami (też ptakami), którym niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia. Ten jasny słodziak to oczywiście mały albatros.
Herbatka na końcu świata
Wizytę w tej części archipelagu zakończyliśmy na farmie, racząc się prawdziwą five o’clock, zagryzaną wspaniałymi, domowymi ciasteczkami. Herbatkę serwowała prawdziwa brytyjska lady. Ona i jej mąż to jedyni (i już ostatni) mieszkańcy wyspy. Co za życie. Zazdrościć czy współczuć?
Mieszkają o wiele ładniej – to, co widać na zdjęciu, to tylko ich budynek gospodarczy.
Rozpisałem się o ptakach jak prawdziwy ornitolog, dlatego będę musiał kiedyś kontynuować opowieść o Falklandach w następnym odcinku. Obiecuję, że nie będzie już ani słowa o ptakach.
Poczułam… jakbym tam była…
Pięknie,….. wróciły wspomnienia z wyprawy do Ameryki Południowej, Chile , Argentyny i Urugwaju, koniec świata , ostatnie miasto na kontynencie , Zatoka Beagla, i te charakterystyczne drzewa ukształtowane przez wiatr, coś niepokojącego wywołują u człowieka a zarazem ta niezwykła przestrzeń ,pustka to po prostu wolność, aż się krzyczeć chce, cudnie po prostu…….