Skip to content

Georgia Południowa, część III

W najśmielszych przypuszczeniach nie sądziłem, że liczba osób czytających mój blog osiągnie tysiące w tak krótkim czasie. Za co mnie chwalicie? Za przekazywanie wiedzy, odrobinę humoru, a także za… krótkie zdania. Doceniacie też blog za dystans do siebie i szczerość. Choć muszę się szczerze przyznać, nie mogę wam o wszystkim opowiedzieć, sekrety pozostaną sekretami. A co wam się nie podoba? Właściwie nie wiem i chętnie bym się dowiedział.

Jesteśmy na Georgii Południowej, wyspie położonej na południowym Atlantyku w rejonie Antarktydy, unikatowym raju dla ptaków i ssaków morskich. Kontynuuję pisanie o tej brytyjskiej kolonii, jeśli chcecie wrócić do jej początku, kliknijcie tutaj.

Georgia Południowa. Fot. Gabriel Wong.

 

A więc wojna!

Zdawałoby się, że leżącą z dala od cywilizacji Georgią interesują się jedynie pingwiny i słonie morskie. A jednak nie, mało kto wie, że podczas wojny falklandzkiej tutaj rozegrały się też dramatyczne wydarzenia, 1500 kilometrów od samych Falklandów. Dziwne, ale prawdziwe, przeczytajcie, jak to przebiegało.

Początek roku 1982, brutalna junta argentyńska postanowiła rozpętać konflikt mający odwrócić uwagę opinii publicznej od fatalnej sytuacji w kraju i zagrać na resentymentach dotyczących Falklandów, które nazywali Malwinami. Zajęcie Falklandów mające zjednoczyć kraj zaplanowano na dzień 2 kwietnia. Być może przywódcy junty rozumowali w ten sposób: na czele rządu brytyjskiego stoi słaba kobieta, nie odważy się na wojnę. Jak bardzo się pomylili. Premierem była Margaret Thatcher, nazywana później „Żelazną Lady”.

Ale plany inwazji obejmowały też niemal bezludną Georgię Południową. Pierwsi argentyńscy żołnierze udający cywili pojawili się na wyspie już w marcu. Wbrew prawu  wznieśli maszt i podnieśli argentyńską flagę. Tę scenę możecie zobaczyć w słynnym serialu „The Crown”. Po tym zdarzeniu Brytyjczycy skierowali na Georgię okręt  HMS Endurance, który wysadził tu 22 marines. Przez przypadek nazwę Endurance (ang. wytrwałość) nosił też kilkadziesiąt lat wcześniej statek Ernesta Shackletona, wielkiego podróżnika, który po swojej antarktycznej wyprawie znalazł ocalenie właśnie na Georgii. Ale tu zupełnie inna historia.

A oto brytyjski oddział w całej okazałości (źródło: https://www.historicalfirearms.info/):

Wojna o Falklandy — walki na Georgii

Nastał dzień planowanej inwazji. Argentyńska korweta ARM Guerrico z dwoma helikopterami i marines na pokładzie otrzymała rozkaz zająć Grytviken i pobliski King Edward Point. Brytyjczycy spodziewali się ataku. Otrzymali rozkaz oporu do momentu, gdy stanie się on bezcelowy i narazi żołnierzy na utratę życia bez korzyści militarnej. Słowa odpowiedzi na rozkaz dowodzącego obrońcami kapitana Millsa stały się później słynne: „Chrzanić to, sprawię, że oczy zaleją im się łzami”.

Tego dnia panowała jednak sztormowa pogoda i Argentyńczycy nie byli w stanie przeprowadzić akcji zajęcia miejscowości. Brytyjczycy otrzymali dodatkowy dzień na przygotowanie się na argentyńską inwazję.

Następnego dnia z okrętu Bahia Paraiso Argentyńczycy wezwali Brytyjczyków do poddania Grytviken, ale nie uzyskali od nich odpowiedzi. Przebywający na wyspie urzędnicy z British Antarctic Survey zostali wcześniej umieszczeni w kościele, a żołnierze czekali na atak. Na wyspie wylądowały dwie grupy Argentyńczyków, a nad osadą pojawił się helikopter. Precyzyjnym ogniem z broni automatycznej Brytyjczycy uszkodzili śmigłowiec, który wkrótce się rozbił. Zginęło dwóch Argentyńczyków, a czterech zostało rannych. Były to pierwsze ofiary jedynej wojny na Georgii Południowej.

Mniej więcej w tym samym czasie Anglicy otworzyli ogień do nadchodzących Argentyńczyków, uniemożliwiając im dalsze posuwanie się. Agresorzy zdecydowali się zatem na ostrzał z wpływającej do portu korwety. Jednak po kilku strzałach zacięły się wszystkie trzy argentyńskie działa – 20mm, 40mm i 100mm. Anglikom udało się ostrzelać inwazyjny okręt, a nawet trafić w niego co najmniej jednym pociskiem przeciwpancernym. Uszkodzona korweta musiała uciec poza zasięg brytyjskiego ognia. Wtedy udało się naprawić 100 milimetrowe działo, z którego ponownie otworzono ogień w kierunku zabudowań, w których przebywali Brytyjczycy. Kapitan Mills postanowił w tym momencie się poddać, opór nie miał sensu. Bitwa o Grytviken dobiegła końca, trwała 67 minut.

Straty argentyńskie: 3 zabitych, 9 rannych, uszkodzony okręt, zestrzelony helikopter.

Straty brytyjskie: 1 ranny, 22 wziętych do niewoli.

Radość Argentyńczyków nie trwała długo. Już 25 kwietnia Brytyjczycy odbili zbrojnie Georgię Południową. Do niewoli wzięto 155 jeńców wojennych bez strat własnych. Informację o zdobyciu Grytviken skierował do Londynu kapitan Young: „Proszę poinformować Jej Wysokość, że sztandar Royal Navy powiewa wraz z Union Jack nad Georgią Południową. God save the Queen!”

Skończyły się najbardziej na południe wysunięte na świecie działania wojenne w historii ludzkości. Mam wielu mądrych znajomych – jeśli mylę się i były gdzieś takowe jeszcze dalej na południe, proszę o komentarz, sprostuję.

Grytviken i wieloryby

Gdy toczono bitwę, Grytviken było już miejscowością — duchem. Kiedyś jednak tętniło życiem, jako potężna wielorybnicza stacja. Na wodach wokół Georgii dokonywano rzezi setek tysięcy wielorybów, które holowano do kilku stacji, w których z czasem nauczono się wykorzystywać niemal każdą część wieloryba łącznie z kośćmi. Tak wyglądało miasteczko w roku 1917. To, co widzicie na pierwszym planie, to płetwal błękitny…

W piecach wytapiano tłuszcz i dobywano cenny fiszbin (dziś wiele osób nawet nie wie, co to jest, ale możecie sobie sprawdzić w Googlach). Z czasem po wieloryby trzeba było udawać się coraz dalej i dalej, aż w końcu zostały niemal wytępione. Ostatnią stację wielorybniczą na Georgii Południowej zamknięto w roku 1966.

Dlaczego, jako ludzkość dopuściliśmy do tej rzezi? Oczywiście robiliśmy to dla zysku. Na zagładzie wielorybów, od których dosłownie roiło się na tych wodach, powstały istniejące do dzisiaj fortuny. Zwykły pracownik przetwórni lub kutra przez jeden rok pracy mógł odłożyć pieniądze na swoją własną farmę w Norwegii. I jak tu się nie skusić?

Tak wyglądało Grytviken, gdy działała stacja wielorybnicza. Na górze po prawej stronie zdjęcia leży Kings Edward Point, gdzie dziś mieszkają naukowcy i jak mniemam, wojskowi. Zdjęcie zdjęcia z muzeum.

Życie w Grytviken nie było łatwe. W całym miasteczku unosił się potworny smród, ludzie gromadzili się przy palarni kawy oraz piekarni, gdzie pachniało ładniej i można było na chwilę zapomnieć o odorze. W jedynym kinie przez kilka miesięcy puszczano ten sam film. Oprócz żony dyrektora w całej miejscowości nie było ani jednej kobiety. Dziś zachowało się nieco mieszkalnych domów, część zrujnowanych urządzeń do przerobu wielorybów, dom dyrektora, kościół, a nawet ślady po skoczni narciarskiej, którą zbudowali sobie pracownicy z Norwegii.

Grytviken. Fot. Jacek Torbicz.

W odnowionym kościele, który widzicie powyżej, znaleźliśmy pamiątkową tabliczkę z polskiego  statku poświęconą Shackletonowi, niesamowite, zobaczcie:

W kościele w Grytviken. Fot. Jacek Torbicz.

Wrak statku wielorybniczego Petrel widoczny jest na poniższym zdjęciu. Ten jeden niewielki statek mógł przyholować nawet czternaście wielorybów na raz. W stacji oprawiano ich do trzydziestu dziennie. A w lewym dolnym rogu zdjęcia zobaczycie foki, a właściwie kotiki, które są tu niemal wszędzie.

Statek wielorybniczy Petrel w Grytviken. Fot. Jacek Torbicz.

Wieloryby przerabiano bardzo szybko, liczył się czas, gdyż czas to pieniądz. Oprawianie dużego walenia zajmowało mniej niż 30 minut. Wszędzie tłuszcz, krew, smród, łatwo było o poślizgnięcie się i wypadek, który wyłączał nieszczęśnika z zarobku i był de facto jego końcem. Ale wieloryby przetrwały wbrew wszystkiemu. Podczas naszego rejsu Gabriel zrobił takie zdjęcie w pobliżu Georgii.

Płetwa wieloryba. Fot. Gabriel Wong.

Płetwa wieloryba jest jak odcisk palca, każda inna i można po niej zidentyfikować konkretnego ssaka. Podobno jest instytut, które prosi o przesyłanie takich zdjęć i lokalizuje wieloryby, ustalając trasy ich wędrówek. Napiszcie do mnie, jeśli znajdziecie gdzie i komu to wysłać.

Gdy opowiadano nam historię wielorybiej rzezi, jedna z zachodnich turystek szlochała. Mnie jednak także wzruszyły trudne historie ludzi, którzy trafiali na ten koniec świata z nędzy i chęci zadbania o swoje rodziny. Nie myśleli i nie mogli myśleć o zagładzie największych ssaków na ziemi.

Ci, którym nie udało się wrócić zostali pochowani na cmentarzu w Grytviken. Gdy tam doszedłem, obok rozłożyły się słonie morskie i dostęp do cmentarza był nieco utrudniony.

Cmentarz w Grytviken. Fot. Jacek Torbicz.

Wszyscy podróżnicy i żeglarze przybywający w to miejsce tradycyjnie wznoszą toast za duszę Ernesta Shackletona wylewając nieco whisky na jego grób. Tak też zrobiliśmy i my.

Fot. Gabriel Wong.

W Grytviken można zobaczyć ciekawe muzeum mieszczące się w dawnym domu dyrektora stacji. Zachowało się pianino żony dyrektora i nuty, z których grała. Repertuar jedynej kobiety żyjącej pośród tysiąca mężczyzn nie był trudny i udało mi się po stu latach zagrać to samo.

Fot. Jacek Torbicz.

Dla wielu atrakcją jest wysłanie pocztówki z działającej poczty, a gdy ktokolwiek tu przypłynie, otwiera się też sklepik z pamiątkami.

Grytviken. Fot. Jacek Torbicz.

Nie pozwolono nam pójść do King Edward Point, miejsca, gdzie mieszkają urzędnicy. Przyjezdnym podaje się absurdalne tłumaczenie o ochronie jakiejś roślinki, choć do tego przysiółku, że tak go nazwę, prowadzi szutrowa droga, którą doszlibyśmy w dwadzieścia minut. Dla mnie sprawa była oczywista, władze Georgii nie chcą, by nieliczni turyści na własne oczy zobaczyli brytyjskich wojskowych, którzy z pewnością tam stacjonują, pilnując interesów Zjednoczonego Królestwa. God save the Queen!

Fot. Jacek Torbicz.

A w kolejnym odcinku dotyczącym między innymi pingwinów królewskich na Georgii Południowej piszę tutaj, zapraszam!

 

Zapisz się do newslettera

Zostaw swój adres e-mail, aby otrzymywać powiadomienia o najnowszych artykułach na blogu.

Polityka prywatności

Udostępnij artykuł

Zapisz się do newslettera

Zostaw swój adres e-mail, aby otrzymywać powiadomienia o najnowszych postach na blogu.

Polityka prywatności

Przeczytaj również

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *