Przejdź do treści

Jak wejść na Kilimandżaro

Jak wejść na Kilimandżaro?

Wyjście na własnych nogach i o własnych siłach na wysokość 5895 m n.p.m. wydaje się dużym wyzwaniem. Jednak Kilimandżaro to łatwa góra i niemal każdy może spróbować zdobyć najwyższy szczyt Afryki. Wystarczy dobrze się przygotować, wybrać odpowiednią liczbę dni i trasę.

Wiele lat temu, jako autor przewodnika Pascala po Tanzanii, porównałem „Dach Afryki” do wielkiej Babiej Góry i wysunąłem tezę, że każdy, kto wejdzie na Babią, może spróbować zdobyć Kili. Wejście nie przedstawia trudności technicznych, a jedynie gigantyczne rozmiary i wysokość stanowią problem.

Moimi słowami oburzył się znany dziennikarz, Jarosław Kurski, który, jak sam wspomina, „ledwie wygramolił się” na szczyt. Był wtedy dziarskim czterdziestokilkulatkiem. Ja myślę, że po prostu miał źle zaplanowaną wyprawę.

Po zdobyciu szczytu w nieco starszym wieku niż on, podtrzymuję tezę o łatwości zdobycia góry przy mądrym działaniu.

Kilimandżaro. Fot. Jerzy Cera.

Na Kilimandżaro wchodziłem dwa razy. Jednak za pierwszym razem nie wyszedłem na sam szczyt, a jedynie na brzeg krateru, do miejsca zwanego Gilman’s Point. Za chwilę wyjaśnię, jak głupi błąd wtedy popełniłem, gdy przejdę do opisu trasy.

Jak zaplanować wejście na Kilimandżaro?

Nie jest to góra, na którą możecie wyjść na własną rękę, bez pomocy agencji. Władze Tanzanii skrupulatnie kontrolują, by ta wielka kura, znosząca złote jaja, miała się dobrze. Górę musicie zdobyć w sposób zorganizowany, opłacając zezwolenia, tragarzy, kucharza i przewodników.

Tragarze odpoczywający na dolnym odcinku drogi Marangu. Fot. Jacek Torbicz.

Jednym sposobem jest znalezienie agencji w Tanzanii, a drugim – zlecenie wszystkiego organizatorowi podróży w Polsce, który będzie się kontaktował ze współpracującą agencją w Tanzanii. Drugi sposób jest bezpieczniejszy z prostego powodu: jeśli coś pójdzie nie tak, mamy w kraju znacznie większe możliwości dochodzenia swoich praw. Biuro w Polsce powinno oczywiście mieć dobrego i sprawdzonego partnera w Tanzanii. Niezręcznie mi kogoś polecać, ale ja oczywiście wybrałem Prestige Tours, co nikogo nie powinno dziwić.

Wariant kupowania trekkingu bezpośrednio w Tanzanii ma jedną, ale zasadniczą wadę. Jeśli napotkamy problemy w Tanzanii lub – co gorsza – przepadną nasze pieniądze i nikt nie będzie na nas czekał… cóż, wtedy pozostaje nam dochodzenie swoich praw i pieniędzy na miejscu. Życzę powodzenia.

Gdy już znajdziecie organizatora waszej wyprawy, musicie wybrać termin, trasę i liczbę dni.

Kiedy jechać na Kilimandżaro?

Są miesiące lepsze i gorsze na zdobycie szczytu. Przede wszystkim, nie wybierajcie się w czasie tzw. dużej pory deszczowej – od marca do maja – ponieważ będziecie wspinać się w chmurach, deszczu, a wyżej w śniegu. Ryzykowna jest też mała pora deszczowa, czyli okres listopad–grudzień, choć czasem pogoda wtedy nie jest aż tak zła. Najzimniej na górze będzie w lipcu, a najcieplej (choć nie ciepło!) w styczniu. To tylko ogólne zalecenia. Gorsza pogoda może przytrafić się na Kili nawet w środku pory suchej, a anomalie klimatyczne stały się normą. Trzeba więc być przygotowanym na każdą ewentualność.

Mawenzi, boczny wierzchołek masywu Kilimandżaro po nocnym opadzie śniegu. Fot. Jacek Torbicz.

Jaką trasą wejść na szczyt?

Osoby, które czują potrzebę przygody, mogą wybrać jedną z tras wymagających noclegów w namiotach. Ja jednak stanowczo odradzam to zwykłym zjadaczom chleba i osobom na co dzień pracującym przy biurkach. Wyżej jest zimno, a siedzenie w namiocie po zmroku, który przychodzi już około godziny 18, nie należy do przyjemnych. Gdy dodatkowo będzie padał deszcz i spróbujemy wysuszyć rzeczy, noclegi w namiocie stają się jeszcze bardziej problematyczne.

Moim zdaniem najlepszym pomysłem jest wybranie najpopularniejszej trasy, czyli Marangu Route, ponieważ podczas całej wyprawy będziemy nocować w schroniskach. Kiedyś nazywano ją „Coca-Cola Route”, ponieważ we wszystkich schroniskach można było kupić ten napój. Im wyżej, tym drożej. To jednak przeszłość – coca-coli na Marangu Route już nie kupimy. W trosce o środowisko wprowadzono też zakaz wnoszenia jakichkolwiek jednorazowych, plastikowych butelek (pustych i pełnych). I bardzo dobrze! Oczywiście możecie wybrać mniej uczęszczane trasy i noclegi w namiotach, być może ja po prostu stałem się już zbyt wygodny.

Ile dni zajmuje wejście na Kilimandżaro?

Każdy dzień pobytu w Parku Narodowym Kilimandżaro kosztuje – i to niemało. Nie chcę tu podawać cen, bo łatwo znaleźć je w sieci, a wszystko i tak zmienia się z roku na rok. Kusi, żeby oszczędzić, czyli zdobyć Kilimandżaro szybko i tanio. Powiem wam: nie róbcie tego. Sześć dni, które zakładają w miarę spokojne wejście, oraz jeden dzień aklimatyzacji na wysokości 3800 m n.p.m., to niezbędne minimum, by wyprawa zakończyła się sukcesem i sprawiła wam przyjemność. Możecie nawet pomyśleć o dodaniu sobie kolejnego, siódmego dnia. Warto wykorzystać go na piękną wycieczkę i podejść jak najwyżej w stronę Mawenzi, bocznego krateru masywu. Zatem nie oszczędzajcie i nie próbujcie trekkingów pięciodniowych lub krótszych – to może skończyć się chorobą wysokościową, a nawet zejściem z tego pięknego świata, jak to miało miejsce w przypadku znakomitego kajakarza Aleksandra Doby.

Idąc na Kili, mamy zapewnione wyżywienie, herbatę, kawę i wodę. Każda agencja powinna przekazać wam dokładny spis tego, co należy zabrać, dlatego nie będę się tu rozpisywać. Z rzeczy turystycznych, poza ubraniem, konieczny będzie jedynie dobry śpiwór, latarka (czołówka), termos oraz kijki trekkingowe.

Jak dotrzeć w rejon góry?

Dotarcie pod Kilimandżaro jest proste. Najłatwiej przylecieć bezpośrednio na międzynarodowe lotnisko Kilimanjaro Airport. Bez większych trudności można też przyjechać autobusem (shuttle bus) z Nairobi w Kenii, dokąd często da się tanio dolecieć. Stamtąd kursują busy do Aruszy – miasta leżącego u stóp Mount Meru (4567 m n.p.m.) i zarazem będącego doskonałym punktem startowym na Kili. Natomiast do położonej niemal pod samą górą miejscowości Moshi łatwo dojechać autobusem kursowym z Dar es Salaam. Po przenocowaniu w Moshi lub Aruszy już następnego dnia możecie rozpocząć trekking na szczyt.

Kilimandżaro dzień po dniu

No to wyruszmy na Kilimandżaro w optymalnej, sześciodniowej wersji – drogą Marangu z noclegami w schroniskach. Na trasę wchodzimy, przechodząc przez bramę Marangu Gate.

Marangu Gate. Fot. Jacek Torbicz.

Pod bramą Marangu Gate panuje krzątanina: rozdzielane są bagaże, szykowane naczynia i sprzęt. Na Kilimandżaro nie można zakładać depozytów – wszystko trzeba w kółko wnosić i znosić, ponieważ zapewnia to pracę tysiącom ludzi. Gdy byłem tam po raz pierwszy, na naszą kilkunastoosobową grupę przypadało niemal czterdzieści osób obsługi. Zapanowanie nad taką armią ludzi to nie lada sztuka.

Pod Marangu Gate. Fot. Jacek Torbicz.

Dzień 1

Marangu Gate: 1860 m n.p.m.

Mandara Hut: 2720 m n.p.m.

W pierwszym dniu zostaniecie przywiezieni do wsi Marangu, gdzie znajduje się brama do parku. Nie ma potrzeby zaczynać trekkingu wcześnie rano – lepiej się wyspać i wypocząć przed wyprawą. Jest to łatwy i przyjemny dzień, a wysokość jeszcze nie dokucza. We wsi Marangu warto odwiedzić fajny targ plemienia Czagga, które zamieszkuje okolicę.

Targ w Marangu. Fot. Jacek Torbicz.

Przy bramie Marangu Gate wasz przewodnik załatwi formalności. Znajdziecie tam również sklepik, w którym można kupić lub wypożyczyć sprzęt turystyczny oraz odzież. Jeśli z jakiegoś powodu czegoś wam zabraknie, to jest szansa, by właśnie tam to zdobyć.

Wasze główne plecaki wezmą tragarze. Mają oni nadzwyczajną kondycję, więc dotrą z bagażami do miejsca noclegu długo przed wami.

Tragarz znoszący zaopatrzenie ze schroniska Horombo. W tle wierzchołek Kilimandżaro. Fot. Jacek Torbicz.

Trasa prowadzi przez piękny las deszczowy, wzdłuż łagodnie wznoszącej się ścieżki. Nie ma powodu do pośpiechu – można robić przystanki, odpoczywać i robić zdjęcia. Sama droga zajmuje około czterech godzin, choć przy częstszych postojach odpowiednio się wydłuży.

Droga do Mandara Hut. Fot. Jacek Torbicz.

Schronisko Mandara leży jeszcze w strefie zadrzewionej. Nocuje się tu w starej części, w wieloosobowych pokojach z łóżkami piętrowymi, albo w mniejszych domkach. Domki to znacznie lepsza opcja. Tu już okazuje się, która agencja jest lepsza i potrafiła zapewnić swoim ludziom wygodniejsze warunki noclegu. Oczy cieszy zielona trawa, drzewa, a do tego jest tu wciąż dość ciepło i przyjemnie.

Zabudowania Mandara Hut. Fot. Jacek Torbicz.

Dzień 2

Mandara Hut: 2720 m n.p.m.

Horombo Hut: 3720 m n.p.m.

Do pokonania mamy dokładnie tysiąc metrów w pionie, co nie stanowi wielkiego wyzwania na cały dzień. Tuż nad Horombo znajduje się niewielki, boczny krater Maundi – warto zboczyć na chwilę z głównej ścieżki, by go zobaczyć. Wkrótce wyjdziecie z lasu i waszym oczom ukaże się szeroka panorama z widokiem na krater Kibo, czyli właściwy szczyt Kilimandżaro, oraz na Mawenzi (5150 m n.p.m.). Ścieżka wznosi się łagodnie i systematycznie; nie ma tu większych stromizn ani trudności. Uwagę przykuwają niezwykłe rośliny, jakby wyjęte z czasów dinozaurów – olbrzymie lobelie i starce.

Widok na Kilimandżaro w okolicy Horombo. Fot. Jacek Torbicz.

Po południu dochodzimy do schroniska Horombo – zespołu budynków malowniczo położonego wśród gór. Posilamy się w jadalniach, a śpimy w kilkuosobowych, przytulnych domkach. Nie dajcie się zakwaterować w wieloosobowych pokojach nad jadalniami – to najgorsza opcja noclegu w Horombo.

Łazienki znajdują się w oddzielnym budynku. Nie ma w nich ciepłej wody, a wzięcie lodowatego prysznica to prawdziwe wyzwanie. Po zachodzie słońca robi się bardzo zimno, dlatego dobry, ciepły śpiwór jest na tej wysokości prawdziwym skarbem.

Olbrzymie starce rosną tuż obok zabudowań schroniska Horombo. Fot. Jacek Torbicz.

Dzień 3

Dzień aklimatyzacji

Na tej wysokości niektórzy mogą już czuć się gorzej. W takiej sytuacji warto poleżeć, pospacerować wolnym krokiem i pić dużo herbaty. Nie chcę wypowiadać się na temat środków farmakologicznych zapobiegających chorobie wysokościowej, ponieważ nie jestem lekarzem. Osobiście jestem przeciwny takim metodom.

Osoby, które czują się lepiej, mogą wybrać się na trekking w kierunku wulkanu Mawenzi. To ładna i ciekawa wycieczka. Zwykle dochodzi się do miejsca znanego jako Zebra Rocks (4010 m n.p.m.) – łatwo się domyślić, skąd wzięła się ta nazwa.

Zebra Rocks. Fot. Jacek Torbicz.

Podczas mojego pierwszego wejścia na Kili to właśnie dzień aklimatyzacji mnie zgubił. Wieczorem czuliśmy się świetnie i mieliśmy mnóstwo energii. Ktoś świętował imieniny, ktoś inny wyjął butelkę whisky… Dlaczego nie uczcić wejścia jeszcze przed faktycznym zdobywaniem góry? Ja wyciągnąłem kolejną butelkę – i zaczęło się. Impreza, śpiewy, zakłócanie ciszy nocnej innym. Wstyd mi do dziś. Nie popełniajcie tego błędu. Z powodu tej nieszczęsnej imprezy musiałem wybrać się na Kilimandżaro ponownie. Przestrzegam więc jeszcze raz: żadnego alkoholu na dużych wysokościach, nawet piwa!

Podczas gdy my w tym dniu musimy się oszczędzać, tragarze – doskonale zaaklimatyzowani do wysokości – okazują swoją radość i chęć życia w taki właśnie sposób:

Dzień 4

Horombo Hut: 3720 m n.p.m.

Kibo Hut: 4730 m n.p.m.

Najpierw czeka nas podejście przez rozległe plateau. Na tej wysokości tempo marszu spada i krater Kibo przybliża się bardzo wolno, choć przy dobrej pogodzie widać go doskonale. Teren jest niegościnny, suchy i kamienisty. Przy trasie znajduje się ostatnie źródło wody, gdzie tragarze napełniają baniaki.

Po południu i wieczorem w Kibo Hut jest bardzo zimno, więc tylko nieliczni decydują się na poważniejsze mycie. W takiej sytuacji lepiej umyć się wilgotnymi chusteczkami lub w ogóle zrezygnować z utrzymywania higieny. W schronisku dostaniemy piętrowe łóżka, a posiłki przygotowywane są w jadalni, gdzie jest nieco cieplej i przyjemniej dzięki piecowi.

Większość osób, z uwagi na wysokość, nie ma tu apetytu, ale warto zmusić się do wypijania dużej ilości płynów i choć trochę jedzenia. Często pojawia się ból głowy – w takim przypadku dobrym pomysłem może być zażycie aspiryny.

Przed Kibo Hut. Fot. Jacek Torbicz.

Przed położeniem się spać radzę przygotować i mieć pod ręką wszystko, co będzie potrzebne przy wyjściu: ciepłe ubranie, rękawiczki, czapkę, czołówkę oraz termos z herbatą.

Dzień 5

Kibo Hut: 4730 m n.p.m.

Gilman’s Point: 5756 m n.p.m.

Uhuru Peak (szczyt): 5895 m n.p.m.

Horombo Hut: 3720 m n.p.m.

To długi, ale piękny dzień. Mamy szansę na zdobycie Kilimandżaro lub dotarcie do Gilman’s Point, czyli brzegu krateru. Chciałbym Was jednak przestrzec: nie zdobywajcie szczytu za wszelką cenę. Gdy organizm rzeczywiście odmawia posłuszeństwa, trzeba po prostu zawrócić, a potem cieszyć się życiem i możliwością przeżycia tak niezwykłej przygody. Z drugiej strony, nie poddawajcie się zbyt łatwo – warto przełamać zmęczenie i pokonać kuszącą chęć odwrotu.

Przewodnicy budzą nas już około północy. Nie jest łatwo wyjść ze śpiwora po słabo przespanych (albo i wcale nieprzespanych) kilku godzinach. Gdy jednak się ubierzemy i wyjdziemy, czeka nas wyjątkowy widok: mróz, gwiaździste niebo i piętrzący się nad nami krater Kibo roztaczają niesamowitą aurę przygody. Droga prowadzi dość stromo; częściowo musimy podchodzić po sypkim, stromym pyle wulkanicznym. Podczas mojej pierwszej wyprawy wyprzedziła nas grupa japońskich emerytów. Mijając nas, wydawali dźwięki „pi, pi”, niczym klakson samochodowy, byśmy jako zawalidrogi usunęli się ze ścieżki. Pamiętam to zdarzenie jako nieco frustrujące i tłumaczyłem je sobie tym, że kondycję zawdzięczają pewnie japońskim środkom dopingującym lub wszczepionym elektronicznym podzespołom.

Podczas tego długiego podejścia warto iść własnym tempem, nie forsować się zanadto, by wystarczyło sił na dotarcie aż do szczytu. Nad ranem powinniście już znaleźć się w okolicach Gilman’s Point. Pod koniec podejścia jest trochę łatwych skałek, o które trzeba się podeprzeć rękami, jednak nie występują tam żadne trudności techniczne ani nadmierna ekspozycja.

Z Gilman’s Point pięknie widać wnętrze krateru Kibo, rozległą panoramę oraz szczątkowe lodowce, których – niestety – jest już coraz mniej.

Lodowce w okolicach wierzchołka. Fot. Jacek Torbicz.

Na szczyt Uhuru Peak

Na tej wysokości czasem bywa śnieg, który zazwyczaj topi się w ciągu dnia. W porze suchej nie występuje on zbyt często, a ja sam tego nie doświadczyłem. Od szczytu dzieli nas wciąż około dwa kilometry drogi i zaledwie 150 metrów różnicy poziomów, po łatwej grani z wyraźną ścieżką. Widoki są nieziemskie, ale wysokość i zmęczenie dawały mi się we znaki, więc nie robiłem wielu zdjęć. Zaprogramowałem się na wyjście na wierzchołek bez zbędnych postojów. Gdy słońce wstało, szedłem już brzegiem krateru w górę.

Wschód słońca pod szczytem Kilimandżaro. Fot. Jacek Torbicz.

Na szczycie ustawiono duże tablice informacyjne i jest to miejsce, w którym każdy pragnie zrobić sobie zdjęcie. Niedotlenienie jednak daje o sobie znać, a organizm płata figle. Na wierzchołku grupka Chińczyków robiła fotografie, a my czekaliśmy na swoją kolej do tej obowiązkowej sesji. Nagle jeden z nich zaczął mnie potwornie irytować zupełnie bez powodu. Do tego stopnia, że zacząłem mu dogadywać, a potem miałem ogromną ochotę walnąć go w łeb – kolega musiał mnie uspokajać. Zwykle nie zachowuję się tak agresywnie, dlatego do dziś dziwi mnie mój ówczesny stan umysłu. Były to nietypowe objawy choroby wysokościowej. Fizycznie czułem się dość dobrze, dopiero podczas zejścia dopadły mnie mdłości, co przytrafia się wielu osobom — często już przy podejściu. Zwykle źle znoszę dużą wysokość, więc tym większą radość i ulgę poczułem po zdobyciu wierzchołka.

Na wierzchołku. Fot. Jerzy Jajte – Pachota.

Schodzenie ze szczytu nie sprawia trudności, choć droga wydaje się bardzo długa. W schronisku Kibo można napić się herbaty i odpocząć. Ja nawet zasnąłem tam na godzinkę, na słońcu, które w ciągu dnia przyjemnie grzało. Tego dnia docieramy do schroniska Horombo, w którym spędzamy już trzecią noc. Samopoczucie powinno się poprawić, ponieważ jesteśmy bardzo dobrze zaaklimatyzowani.

Dzień 6

Horombo Hut: 3720 m n.p.m.

Marangu Gate: 1860 m n.p.m.

Jeszcze tylko dwa tysiące metrów w dół i dochodzimy do punktu wyjścia. Podczas tej długiej, ale przyjemnej i łatwej drogi powrotnej można na spokojnie porobić zdjęcia. Muszę jednak przyznać, że końcówka drogi już mi się dłużyła, a zmęczenie dawało o sobie znać.

Widok z zejścia. Fot. Jacek Torbicz.

Do Marangu dotarliśmy około czwartej po południu. Tam następuje pożegnanie z ekipą przewodników, tragarzy i kucharzy. Pozostaje jeszcze wręczenie napiwków, które szef wyprawy rozdziela według ustalonego klucza. Kiedyś przyjęte było pozostawianie co najmniej stu dolarów od osoby, ale pieniądze szybko tracą na wartości i nie wiem, jaki obecnie panuje zwyczaj. Nie oszczędzajcie na napiwkach, jeśli będziecie zadowoleni. Zwyczaj nagradzania za dobrą pracę jest tu mocno zakorzeniony, a ci ludzie bardzo na nas liczą, ponieważ pensje wypłacane przez agencje są niewielkie. Pamiętajmy — dla nich jesteśmy bogaczami.

Potem następuje rozdanie dyplomów za wejście na szczyt lub na Gilman’s Point, a następnie — impreza. Wtedy można pić już whisky bez najmniejszych obaw. Po zejściu z większych wysokości zwykle odczuwa się euforię i szczęście. To efekt dotlenienia organizmu, ale także radość z osiągniętego celu. A jeśli nie uda wam się wejść na Kilimandżaro — cieszcie się szczęściem innych i zaplanujcie kolejny wyjazd. Tak jak ja to zrobiłem.

Lodowce w rejonie wierzchołka. Fot. Jacek Torbicz

Historia zdobywania Kilimandżaro

  • Pierwsi europejscy podróżnicy opisywali legendy plemienia Czagga, żyjącego na stokach góry, o wyprawach po srebro, które zamieniało się w wodę. Ludzie ci musieli zatem docierać do linii śniegu na długo przed pojawieniem się Europejczyków.
  • Kilimandżaro było doskonale znane arabskim kupcom i stanowiło punkt orientacyjny dla ich karawan. W kronikach nie znaleziono doniesień o arabskich próbach wejścia na szczyt, jednak nie można ich wykluczyć.
  • Pierwszymi Europejczykami, którzy zobaczyli Kilimandżaro, byli niemieccy misjonarze Johannes Rebmann i Johann Krapf — było to dopiero w 1848 roku.
  • W 1887 roku do wysokości 5300 m n.p.m. dotarł węgierski podróżnik Samuel Teleki.
  • Pierwszym zdobywcą wierzchołka został w 1889 roku Niemiec Hans Meyer. Szczyt nazwał Kaiser-Wilhelm-Spitze. Dziś nosi on nazwę Uhuru Peak — „Uhuru” w języku suahili oznacza „wolność”.
  • Pierwszym Polakiem na szczycie był Antoni Jakubski — pochodzący ze Lwowa profesor zoologii, legionista, oficer Wojska Polskiego i więzień niemieckiego obozu Auschwitz. Stanął na wierzchołku w 1910 roku.
  • Najstarszą osobą (w dniu publikacji bloga), która zdobyła Kilimandżaro, jest Amerykanka Anne Lorimor — na szczycie stanęła w wieku 89 lat.
  • Najszybszym wejściem na szczyt może pochwalić się Karl Egloff, podróżnik pochodzenia ekwadorsko-szwajcarskiego. Wbiegł na szczyt z Umbwe Gate w nieprawdopodobnym czasie 4 godzin i 56 minut.

Lodowce Kilimandżaro. Fot. Jacek Torbicz.

Jeśli zdecydujecie się połączyć wyprawę na Kilimandżaro z safari, zajrzyjcie jeszcze tutaj.

 

Udostępnij artykuł

1 komentarz do “Jak wejść na Kilimandżaro”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przeczytaj również

IRAN część 1- Sziraz i Persepolis

Bezpieczeństwo w Iranie Mało który kraj na świecie ma tak złą opinię i wywołuje ogromne obawy przed podróżą. Mało który

Santo Antão i São Vicente

„Zieloność” Wysp Zielonego Przylądka Przed wyjazdem słyszałem, że Wyspy Zielonego Przylądka wcale nie są zielone. Turyści lądujący na popularnej, zabudowanej

Republika Tuvalu, okruch lądu na Pacyfiku

Tuvalu, najmniejsza republika świata Tuvalu jest najmniejszym państwem świata, jeśli chodzi o liczbę ludności (nie licząc Watykanu). Na 26 km²