Wczoraj byliśmy pod Etną i uprzedzę fakty, nie udało mi się wyjść na jej najwyższy wierzchołek. Etna jest aktywna, dymi, huczy, a nawet wyrzuca popiół i bomby wulkaniczne. Wulkan jest w stanie erupcji od Bożego Narodzenia 2018 roku. Wejście jest teraz ponoć absolutnie niemożliwe i w dodatku oficjalnie zabronione, choć to drugie nie jest dla mnie aż tak istotne. Opiszę wam jednak dokąd można dojść i jak to się odbywa.
Na swoje usprawiedliwienie zamieszczam od razu aktualne zdjęcie Etny oraz krótki filmik. Jak widać nie było szansy wejść na wierzchołek.
Etna wabiła nas swym pięknem już z miasteczka Castelmola, zobaczcie, góra wygląda, jakby była zawieszona w powietrzu, nie można się jej oprzeć. Dym z wulkanu idący prosto do góry świadczy o stabilnej, pięknej pogodzie, zachęca do wycieczki.
Warunki do pisania mam słabe, rozprasza mnie urok miejsca, gdzie przebywam. Nie najlepiej do siedzenia przy komputerze nastraja ciepłe słońce. Po bułki wyszedłem w klapkach i krótkich spodenkach, choć to już listopad. Niebo dzisiejszego poranka wygląda tak:
Ale ciemności zapadają szybko, a od wczoraj we Włoszech zamknięte są wszystkie bary i restauracje, pełzający koniec naszego świata ma się w najlepsze, za to czasu pojawia się coraz więcej. No to, żebyście mi jeszcze troszkę pozazdrościli, pokażę wam gdzie teraz jestem, właśnie w tej miejscowości piszę dla was o Etnie. Jeśli byliście na Sycylii, z pewnością rozpoznacie to miejsce.
Ale wróćmy do Etny. To najwyższy wulkan Europy, jeden z najbardziej aktywnych na świecie i samo to jest wystarczającym powodem, by wyjść na sam szczyt. Góra nie jest trudna do wejścia i jak wyczytałem, wierzchołek był zdobywany już w starożytności. Niestety nie udało mi się znaleźć źródeł tych informacji i jakie dowody przemawiają za tym twierdzeniem. Ale wydaje się to zupełnie prawdopodobne – Etna nie wymaga wspinaczki, właściwie nie ma gdzie spaść, a wyjście jest stosunkowo łatwe nawet w zimie, gdy masyw jest pokryty śniegiem. Zagrożeniem jest natomiast działalność wulkaniczna – wybuchy, popioły, gazy. Tutaj wyraźnie widać, że zbocza Etny nie są strome.
Co innego Olimp, nasza niedawna zdobycz – skalisty i niedostępny, mógł odstraszać śmiałków. Ale podawany fakt, że Olimp został zdobyty dopiero w wieku XX wydaje mi się mało wiarygodny. O Olimpie pisałem niedawno i z łatwością znajdziecie opis wejścia na tę górę na moim blogu w tym miejscu. Obie góry łączy postać Hefajstosa, którego Zeus zrzucił z Olimpu. Hefajstos od tamtej pory jest kulawy, a na Etnie zorganizował sobie swoją kuźnię. Z pewnością w starożytnym Rzymie znaleźli się niedowiarkowie, którzy nie chcieli wierzyć w tak oczywiste prawdy i wchodzili na Etnę.
Etna wybuchała w czasach historycznych ponad dwieście razy. Największa erupcja miała miejsce w 1669 roku, gdy lawa dopłynęła aż do morza niszcząc wszystko na swojej drodze. Sycylijczycy próbowali zawrócić jej bieg kopiąc rowy. Obecna erupcja zaczęła się w Wigilię Bożego Narodzenia 2018 roku i wciąż trwa. Zwykle z krateru dobywa się biały dym, czyli w istocie para wodna zmieszana z gazami. Ale czasem pojawia się czarny dym. Patrząc na to zjawisko porównywaliśmy krater do dachu Kaplicy Sykstyńskiej, w tym momencie wybrano nowego papieża, ale po kilku minutach okazało się jednak, że nie wybrano.
Aby dotrzeć jak najbliżej Etny, musicie dojechać do dolnej stacji kolejki gondolowej (Funivia dell’Etna). Tam jesteśmy już na wysokości 1900 m n.p.m. Oto kolejka widziana z okna schroniska Sapienza:
Jeżeli ktoś nie ma samochodu, może tu dojechać autobusem z Katanii. Obok kolejki jest schronisko (Rifugio Sapienza), które jest właściwie bardziej niezłym hotelem górskim, niż typowym schroniskiem. Dobrym pomysłem jest przespanie się tam i wyruszenie w góry następnego dnia i tak właśnie zrobiliśmy.
Etna to idealna góra dla leniwych. Na 2500 m n.p.m. można podjechać gondolką, która w zimie służy narciarzom, o ile jest dużo śniegu. No bo dreptanie obok gondolki ma w sobie coś z masochizmu. Od górnej stacji gondoli poszliśmy już na piechotę, choć i tu opcja dla leniwych jest kusząca. Do góry jeżdżą autobusiki terenowe, które kończą jazdę w znakomitym punkcie widokowym na ok. 2900 m n.p.m. Oto miejsce, gdzie dojeżdżają autobusy i auta terenowe:
Łatwa droga do górnej stacji autobusików zajęła nam niespełna godzinę, a stamtąd pospacerowaliśmy na szczyt krateru Barbagallo (2940 m n.p.m.). Szliśmy częściowo wyjeżdżoną drogą, a częściowo dobrze widocznymi ścieżkami. Oto widok z Barbagallo, na zdjęciu widzicie mały schron i drogę dla samochodów terenowych.
Dalej w stronę głównego krateru Etny nie można już iść – tabliczki z ostrzeżeniami, a kara za wejście do strefy zakazanej to 500 euro.
A oto kilka uwag praktycznych dotyczących wycieczki pod Etnę. Oczywiście weźcie ciepłe ubranie, ale gdy nie ma śniegu, jako buty wystarczą zwykłe „adidasy”, nie ma żadnej potrzeby zabierania ciężkich butów górskich. Nie ma sensu wynajmować lokalnego przewodnika górskiego, choć chętnie oferują tu swoje usługi. Nawet w najgęstszej mgle nie sposób się zgubić idąc po prostu wyjeżdżoną drogą przez autobusy i samochody terenowe. Oczywiście GPS z mapą w telefonie rozwiązuje też znakomicie problem orientacji. Ciekawą opcją jest wyjazd rowerem górskim, nachylenie nie jest bardzo duże i zjazd wydaje się być fantastyczny. Ja niestety nie wpadłem na to wcześniej i nie sprawdziłem, czy na dole można pożyczyć odpowiednie rowery.
Góry zawsze są piękne, choć czynne wulkany nie są moimi ulubionymi górami. Pokryte ponurym popiołem i żwirem wulkanicznym przypominają mi często przemysłowe hałdy. Znam miłośników takich miejsc, ale zdecydowanie do nich nie należę.
Na koniec mogę dodać, że Etna to truciciel. Może emitować do atmosfery w ciągu roku 26 milionów ton CO2, czyli około jedną dziesiątą emisji całej gospodarki Włoch. Tu muszę przyznać, że nie udało mi się dotrzeć do wiarygodnych danych i będę wdzięczny za ewentualną korektę. Zakończę zatem temat zielonym postulatem. Niech Włochy zamkną Etnę lub płacą za emisję CO2!