Przypomnę jak kiedyś opisałem w miesięczniku „Globtroter” swoją podróż małym skuterem o pojemności 50 cc. Dziś jako posiadacz znacznie szybszego skutera piaggio o pojemności 125 cc sam dziwię się swemu dokonaniu. Podziwianie samego siebie nie świadczy jednak dobrze o człowieku, który zaczyna przypominać postać z reklamy mówiącą: „Brawo ja!”
Kraków – Słowacja
Czy można pojechać na weekend do Rumunii zwykłym skuterem, przeznaczonym przede wszystkim do omijania miejskich korków? A jeśli nawet można, to po co? Warto dodać, że na taki skuter nie jest wymagane prawo jazdy. Czyli wystarczy chęć i skuter.
Nie miałem wielu sojuszników w tej dziwacznej próbie udowodnienia tezy, że do ciekawych, tanich i krótkich wakacji nie potrzebujemy prawa jazdy i nie musimy zależeć od komunikacji publicznej. Ba, wielu nie wierzyło, że mi się to uda. Mi się nie uda? Nic bardziej nie motywuje mnie do działania, niż takie tezy.
Skuter daje możliwość wjeżdżania na małe polne i leśne drogi, łatwość parkowania gdzie tylko dusza zapragnie – po prostu daje wolność. No i ma wielką przewagę nad rowerem: nie trzeba pedałować i jest dużo szybszy. Żeby było jasne, nie zachęcam do rozwijania wielkich szybkości, co zdaje się jest nawet zakazane, a także przestrzegam – skuter to mała maszynka, ale może być naprawdę niebezpieczna, prawie jak motor, chciałoby się rzec, choć prawie czyni wielką różnicę.

Tatry Bielskie. Źródło: Pixabay.
Sobota przywitała mnie piękną pogodą. Jazda skuterem po Słowacji to prawdziwa przyjemność. Wybierałem małe, boczne drogi, na których samochody były rzadkością. Przed oczami przesuwały się piękne krajobrazy, położone w dolinach miasteczka i górujące na wzgórzach ruiny zamków. Elementem egzotycznym na Słowacji są cygańskie wioski, przypominające do złudzenia slumsy Ameryki Łacińskiej. Domki sklecone z byle jakich belek, mnóstwo gratów, gromady brudnych dzieci, stada psów i gapiący się bezmyślnie mężczyźni. Miałem ochotę wjechać skuterem do takiej wioski i pogadać z tymi ludźmi, niestety nie odważyłem się.
Jedynym moim posiłkiem na Słowacji były lody na rynku w Lewoczy, wyjątkowo paskudne i wyrzuciłem niemal wszystkie do kosza. Pomyślałem sobie, że w Polsce nie ma już ani takich lodów, ani klimatów z dawnych lat. Konkurencja i aktywna prywatna inicjatywa w każdej dziedzinie zlikwidowała takie relikty. Jadąc do Koszyc mijali mnie liczni motocykliści, którzy mieli swój zlot. Niektórzy pozdrawiali mnie przyjaźnie, co mnie dziwiło, czyżby z pojemnością 50 cc miałbym szansę należeć do ich rodziny? Czułem się może wolny, jak biker, szkoda tylko, że też byłem wolny w dosłownym tego słowa znaczeniu, co przypominały mi śmigające yamahy. W każdym razie pierwszy raz w życiu poczułem się prawie jak biker, ale „prawie” czyni….
Droga do Rumunii
Wcześniej nie obliczałem odległości, nie miałem nawet pojęcia w przybliżeniu ile kilometrów drogi mnie czeka. Byłem zaskoczony, że Rumunia jest tak blisko, choć w naszej świadomości zajmuje miejsce jakiegoś odległego kraju. A przecież do 1939 r. mieliśmy wspólną granicę, przez którą tyle osób uciekało po zaatakowaniu nas przez Niemców i Rosjan.

Fot. Jacek Torbicz.
W Satu Mare, ładnym mieście pełnym kościołów i ciekawej architektury nie mogłem długo znaleźć noclegu, wszystkie hotele były zajęte. Jeżdżąc na skuterku ważną sprawą jest pozostawienie go w bezpiecznym miejscu, stąd unikałem hoteli bez zamkniętych parkingów lub podwórek. W końcu przenocowałem w samym centrum w hotelu Aurora na placu Wolności, odpowiedniku rynku. Portier pozwolił mi na noc wprowadzić skuter do środka, do samej recepcji! W Rumunii też zauważyłem, że znając nieco hiszpański i francuski pojmuję większość napisów przy drodze, a nawet rozumiem niektóre słowa.
Jeden dzień w Rumunii
Następnego dnia postanowiłem zwiedzić Rumunię, aby wyjazd nie był jedynie ustanowieniem swoistego skuterowego rekordu. Pojechałem na północ w góry położone przy granicy ukraińskiej, trafiając nawet do jednego z monastyrów, gdzie była akurat msza. Spodziewałem się, że usłyszę piękne śpiewy, jak na Ukrainie, jednak ludzie wraz z kapłanem zawodzili niemiłosiernie, co przypominało raczej polskie kościoły. Wieś rumuńska, przynajmniej w tym regionie traci szybko swój urok, powstaje mnóstwo nowych domów, czasem przypominających małe pałace będące szczytem bezguścia. Dojechałem aż na granicę z Ukrainą do wsi Remeti, a na dowód tego zamieszczam słabe niestety zdjęcie mojej gilery i siebie. Innych zdjęć z tego wyjazdu nie mogę niestety znaleźć.
Wieś do której dojechałem leży już blisko słynnego Wesołego Cmentarza, do którego dotarłem kilka lat później, ale już samochodem. Jak widzicie na zdjęciu nazwy miejscowości w tym rejonie Rumunii podaje się w trzech językach.

Wesoły Cmentarz. Fot. Jacek Torbicz.
W deszczu do Krakowa
Pogoda zmieniała się szybko. Gdy za Preszowem wjechałem już na główną drogę, na niebie pojawiły się groźne chmury. Złapała mnie burza i ulewa, kilkanaście minut starczyło, by pomimo przeciwdeszczowej kurtki i spodni zmoczyć mnie zupełnie. Nie było fajnie – rozpędzone tiry mijały mnie niebezpiecznie blisko na wąskiej drodze i ochlapywały. Na stacji benzynowej zobaczyłem na słowackiej mapie, że mała droga przez góry doprowadzi mnie do granicy polskiej. GPS jednak twierdził, że nie ma tam przejazdu i rzeczywiście, droga zamieniła się w stromy szlak turystyczny i po niemal dwóch godzinach błądzenia musiałem jak niepyszny wrócić na główną drogę.
Deszcz i zimno nie opuszczały mnie już do samego Krakowa, byłem zupełnie mokry do majtek, nie miałem nic suchego do przebrania i ratowały mnie tylko przystanki na herbatę. Czas wlókł się niemiłosiernie. Za Limanową tak dygotałem z zimna, że aż trzęsło skuterkiem. Przed Myślenicami czułem się jak w jakiejś malignie. Gdy w końcu dotarłem do Krakowa, byłem dosłownie zesztywniały z zimna, wilgoci i niewygody. O mały włos nie wywróciłem się na dziurze przy samym moście Dębnickim, niemal u celu.
Powrót pokazał, że wprawdzie skuterkowe wakacje to świetny pomysł, należy jednak mieć ze sobą lepsze ubranie i nieco więcej czasu, by deszcze przeczekiwać pod dachem. Przejechałem 1233 km i jednak zdecydowanie odradzam taką podróż na weekend. Mogę jeszcze enigmatycznie dodać, że niektóre zdarzenia dziejące się podczas tej eskapady musiałem przemilczeć, nie wszystko nadaje się do opisania.

Wieś rumuńska. Źródło: Pixabay.
Fot. na stronie tytułowej: Pixabay.