Wyspy Trobrianda a „Życie seksualne dzikich”
Zdradzę swoją kolejną fascynację. Nie chodzi mi jednak o kobiety, wino lub śpiew. Uwielbiam być w miejscach opisywanych przez dawnych, polskich podróżników i oglądać je własnymi oczami, skonfrontować ich opis ze współczesnym obrazem, wyrobić własne zdanie.
Opisanie tych miejsc zostawiałem zawsze na potem, „na święte nigdy”, i myślałem, że tego nie zrobię, co – przyznajmy szczerze – nie byłoby wielką stratą dla ludzkości. Jednak udało mi się w końcu zacząć pisać o naszym pięknym świecie.
Bronisław Malinowski
Jednym z niezwykłych polskich podróżników–naukowców był pochodzący z Krakowa Bronisław Malinowski. Jego fascynujący życiorys, dokonania i dzieło o tytule Życie seksualne dzikich w północno-zachodniej Melanezji zaprowadziły mnie na Wyspy Trobrianda. Zdjęcie Malinowskiego zrobione przed stu laty na Trobriandach pochodzi z wydanych wiele lat po jego śmierci dzienników słynnego antropologa.
Pewnie nie wiedzieliście, gdzie leżą te wyspy, z wyjątkiem osób zainteresowanych tematem. Ja wiedziałem od dziecka i wierzyłem, że kiedyś tam trafię. Może z tym „od dziecka” trochę przesadziłem, ale niewiele. To naukowe dzieło (bynajmniej nie zwykła książka) przyciągnęło mnie już chyba w wieku trzynastu lat, co łatwo zrozumieć, mając na uwadze tytuł.
Książkę Malinowskiego zabrałem ze sobą na Kiriwinę. Na zdjęciu widzicie naszego trobriandzkiego tłumacza, gdy z przejęciem przegląda zawarte w niej fotografie, rozpoznając nawet konkretne miejsca na wyspie.
Przy okazji słyszałem o inicjatywie zmiany tytułu Życia seksualnego dzikich na Intymne życie wyspiarzy. Mam nadzieję, że to tylko żart, choć w epoce absurdów poprawności politycznej nie ma rzeczy niemożliwych.
Wyspy Trobrianda
Jak już wiecie z nagłówka na blogu, wyspy należą do współczesnej Papui-Nowej Gwinei. Jest to kraj biedny, absurdalnie drogi i niebezpieczny w niektórych rejonach. Podróżując po właściwej Nowej Gwinei – największej wyspie – lepiej poruszać się w grupie. Jeśli lubicie samotne podróże, musicie mieć uszy i oczy otwarte. W miastach nie należy wychodzić po zmroku. Są tam miejsca niebezpieczne nawet w dzień, a pewnych tras trzeba unikać. No chyba, że chcecie mieć do czynienia z grupami dżentelmenów bez poczucia humoru, za to z ostrymi maczetami. Nie przesadzam – bandytów jest tu sporo, choć zwykli Papuasi wyglądają często dobrotliwie i uśmiechają się do nas.
O samej Papui opowiem przy innej okazji. Dzisiaj jedziemy na Wyspy Trobrianda, które wprawdzie należą do tego kraju, ale stanowią inny, bezpieczniejszy świat.
Tym razem na blogu zamieszczam nie tylko swoje zdjęcia. Te najładniejsze wykonali znakomici towarzysze podróży, świetni fotografowie – Asia z Łodzi oraz Tadeusz.
Kiriwina
Na Kiriwinę, największą z wysp, lata śmigłowy samolot. Problem w tym, że loty bywają czasem zawieszane, co może skomplikować sytuację. Teoretycznie na Trobriandy można też dotrzeć wynajętym małym statkiem. Jest to jednak opcja bardzo droga i wymagająca wstąpienia do grona wytrawnych wilków morskich. Już sam widok „statków” dostępnych na Nowej Gwinei może wzbudzić trwogę, a Morze Salomona, które mamy do pokonania, potrafi być burzliwe. Marnym pocieszeniem jest fakt, że to najcieplejsze morze świata. Wśród czytelników mojego tekstu są osoby, które na Trobriandy dotarły drogą morską. Mogę im tylko pogratulować i pozazdrościć – ja poleciałem samolotem.
Spokojne są za to przybrzeżne laguny, po których miejscowi poruszają się tradycyjnymi katamaranami. Co za romantyczny widok!
Po Trobriandach podróżowałem w niewielkiej grupie ludzi ciekawych świata. Były to różne, mocne charaktery, a każdy z nas wcześniej sporo już zobaczył. Z perspektywy lat mogę powiedzieć, że była to jedna z najciekawszych podróży, i mam nadzieję, że inni mają podobne zdanie.
Przylot na Trobriandy
Zawsze denerwowały mnie teksty podróżnicze zaczynające się od lotniska, przylotu, wylotu czy w ogóle od samolotu. To taka amatorska łatwizna i oczywistość. Tępiłem to zjawisko, gdy prowadziłem miesięcznik „Globtroter”. Dziś jednak sam pójdę na łatwiznę i zaczniemy zwiedzanie Trobriandów właśnie od przylotu.
Na wyspie nie znajdziecie klasycznego terminala lotniczego, nie ma karuzel bagażowych ani wypożyczalni samochodów. Pas startowy jest utwardzony koralowym żwirem, ale to wystarczy, by śmigłowy samolot wylądował w tym miejscu. Oto terminal:
Przylot samolotu to zawsze wielka sensacja i atrakcja. Nic dziwnego, że na lotnisku zbierają się gapie. Kto dziś przyleci? Czy wśród przybyszów znajdzie się jakiś dim-dim? Tak Kiriwnińczycy nazywają nas – przybyszów z innego świata.
W ten sposób odbywa się transport bagażu z samolotu.
Przed lądowaniem widać doskonale płaską wyspę, tysiące palm kokosowych, liczne chaty, laguny i barierę raf koralowych. Nie liczcie jednak na piękne kształty gór czy bajkowe kolory lagun Polinezji Francuskiej. Nie znajdziemy tu wspaniałych hoteli ani znakomitych restauracji. Mówiąc szczerze, nie znajdziemy żadnych hoteli i restauracji. I to jest właśnie piękne.
Omarakana
Każdy przybysz, zanim zacznie poruszać się po wyspie, musi odwiedzić wodza rezydującego we wsi Omarakana.
Mieszka on w piętrowym, byle jakim domu z płyt pilśniowych i blachy. To niestety symbol „postępu” – tego typu szkaradztwa wypierają piękne i przewiewne chaty z plecionek. Wydaje mi się, że wódz i jego rodzina właściwie nie używają piętra. Jest ono zupełnie puste, bo całe życie toczy się w przyziemiu, a piętro pozostaje symbolem ich pozycji społecznej.
Wódz, a może raczej król wyspy, przyjął nas, siedząc na wysłużonym fotelu. Przedstawiliśmy cel wizyty: przyjechaliśmy śladami Bronisława Malinowskiego, naszego rodaka, który rozsławił Trobriandy na cały świat. Wyraźnie go to ucieszyło. Zgodnie z dawnym zwyczajem wręczyliśmy mu drobne prezenty: papierosy i orzechy betelowe – miejscową powszechną używkę.
Jeśli powiększycie zdjęcie, zobaczycie wiszące nad nim naszyjniki i naramienniki. Byłem pełen emocji, widząc te przedmioty – to rytualne ozdoby Kręgu Kula, o którym opowiem wam później.
Obecny wódz Kiriwiny nazywa się Pulayasi Daniel. Na Kiriwinie nazwiskiem jest po prostu imię ojca, więc kilkanaścioro dzieci wodza także nosi nazwisko Pulayasi. Wodzowi pokazaliśmy książki związane z Malinowskim, a w nich zdjęcia sprzed lat. Po chwili wyciągnął spod materaca swoje fotografie – archiwalne odbitki z naszym słynnym rodakiem oraz wycinki z gazet. Tak, czuł się strażnikiem jego pamięci, co nas ucieszyło. Dokładnie w miejscu, w którym stoimy, przed stu laty stał duży namiot Malinowskiego, tuż obok chaty przodka obecnego wodza.
Wkrótce podeszliśmy do wykonanej z brązu pamiątkowej tablicy, na której antropolog został określony kiriwińskim słowem „przyjaciel”. Niesamowitym uczuciem było ujrzeć ten napis w odległej wsi na Pacyfiku – poczułem wtedy chwilową dumę, że jestem absolwentem tej samej uczelni co on.
Kobiety z Kiriwiny
Na Kiriwinie mieliśmy spędzić kilka dni. Zdaję sobie sprawę, że to zbyt mało czasu, by gruntownie odpowiedzieć na pytanie, co pozostało ze świata opisywanego przez Malinowskiego. A jak miałbym zbadać zwyczaje seksualne w ciągu pięciu dni? Czy wciąż odbywają się rytualne i okrutne gwałty kobiet na mężczyznach podczas pory plewienia ogrodów? Mężczyźni nadal odgryzają kobietom rzęsy podczas stosunku? Czy kobiety kaleczą do krwi plecy mężczyzn, by w ten sposób „oznaczyć” publicznie swojego wybranka?
Kobiety kiriwińskie mają często wielu partnerów, do wierności nie przywiązuje się tutaj wagi. Ale nie myślcie, że macie tam duże szanse na oddanie się wolnej miłości w brązowych ramionach miejscowych piękności. To jednak społeczeństwo konserwatywne i zamknięte na przybyszów. W dodatku my, dim-dimy, dla Kiriwinek nieładnie pachniemy, a właściwie – mówiąc dosadniej – śmierdzimy. A jednak jesteśmy czasem delikatnie dotykani, głównie przez dzieci, gdyż dotknięcie dim-dima przynosi szczęście.
Dziś Wyspiarze chodzą najczęściej w obdartych, starych ubraniach, które Australijczycy przysyłają im zamiast wyrzucać na śmietnik. Dzięki temu Aussie czują się szlachetni, bo „dbają o środowisko” i „pomagają” biednym. Ale traktowanie Papui przez Australię to zupełnie inna, niezbyt miła historia.
Tancerze
W czasach Malinowskiego prawie wszyscy ubierali się tradycyjnie. Nam szybko dopisało szczęście – niemal od razu trafiliśmy na próbę tańców lokalnego zespołu, a niektórzy tancerze mieli na sobie stroje znane mi z archiwalnych zdjęć. Kobiety wyglądały wspaniale w spódniczkach z naturalnie barwionej trawy, przyznajcie sami.
Podziwiając tańce, próbowałem dostrzec blizny na plecach mężczyzn oraz brak rzęs u kobiet. Niektóre dziewczyny rzeczywiście miały nieco przerzedzone rzęsy, ale u większości nie zauważyłem żadnych braków.
Długo obserwowaliśmy próbę wiejskiego zespołu i fotografowaliśmy występy, nikomu to nie przeszkadzało. Kiriwnińczycy wydawali się nawet zadowoleni, że zachwycamy się ich tańcem.
Mam nadzieję, że was zainteresowało i chcecie wiedzieć więcej o Trobriandach. Jeśli macie ochotę kontynuować czytanie mojej opowieści z tych dalekich, tropikalnych wysp, kliknijcie tutaj.
Zainteresowałeś mnie tym plewieniem ogrodów. Że nie powiem uprawianiem ogródka… Czy ten taniec to była taka pokazówka dla dim-dim za wcześniej ustaloną kwotą, czy forma codziennej gimnastyki? Widziałem w kilku miejscach na świecie (ostatnio w Panamie u Indian Chagres) taki podobny zwyczaj. Albo raczej formę zarobku, bo wizyta była opłacona, a jako dodatkowy zarobek sprzedawali swoje wyroby… Zastanawiam się, na ile pośród takich ludów aktualna sytuacja „pandemiczna”, gdy turyści nie mogą dolecieć, powoduje również spadek przychodów. I w jakim stopniu? Czy tylko 10-30%, czy „niestety” mocno powyżej połowy całości dochodów?!
Gwałt na mężczyznach nie był przyjemny dla ofiary… Akurat ten taniec nie był pokazówką, nikt nie miał pojęcia, że przyjdziemy, nikt nie chciał pieniędzy. Po prostu ćwiczyli przed występem. Na Trobriandach praktycznie turystyka nie istnieje i z pewnością nie odczują braku dim-dimów i to jest w tym wszystkim pocieszające.
Ja chcę na te wyspy
Jeszcze chcę
Jacek,
Ty naprawdę masz talent.
Te Twoje opowieści są kapitalne. A dla mnie tym bardziej wartościowe, że widać w nich subtelne, aczkolwiek mocne odniesienie do naszych wspólnych wartości.
Proszę pisz więcej
Byłam z grupką, ktorej udało się doplynąć…chociaż nie polecasz tego rodzaju transportu.
Czytając, wróciłam pamięcią do tamtych dni, były tańce, mecz z najciekawszą ” tablicą wyników”
jaką dane było mi widzieć, mielonka przyrzadzana na 7 sposobow, kamienna tablica ku pamięci Malinowskiego…
Jacku, czy ta seksualna dominacja kobiet nad mężczyznami wynika również z ich dominacji społecznej na tych wyspach? Wspominasz te gwałty kobiet na mężczyznach… Jakbyś to tłumaczył, bo przecież naturalną cecha kobiet jest łagodność i daleko im do popędliwości…;)
Tak, rola kobiet jest szczególna. Jest to społeczeństwo matrylinearne. Dziedziczenie, pokrewieństwo ustala się po linii matki. Napiszę o tym w dalszej części. No a z naturalną łagodnością i brakiem popędliwości można polemizować.
i co dalej co dalej ? / gdzie spales co robiłeś ? co z ta australia i bandytami ? pisz
Zawsze niezwykle ciekawie dzieliłeś się z nami swoją wiedzą podczas wielu wspólnych eskapad. Równie ciekawie opisujesz swoje przygody w najbardziej egzotycznych zakątkach świata. Czytając Twoje opowiadania z przyjemnością „zwiedza się” z Tobą nieznany świat, a szczególnie miło przypomina się i na nowo przeżywa „zdobywanie” różnych miejsc na Ziemi.
Zapomniałem dodać, że trochę zazdroszczę Magdzie rejsu na Kiriwinę, bo my odległość między Papuą Nową Gwineą pokonaliśmy drogą powietrzną. Chociaż nie mogę zaprzeczyć, że miało to swój urok, bo zobaczyliśmy „lotnisko” i Kiriwinę z góry.