Skip to content

Niger – Gerewol czyli konkurs piękności mężczyzn

Biedny Niger.

Niger jest pod względem powierzchni po Czadzie drugim co do wielkości afrykańskim państwem bez dostępu do morza. Gdyby nie Francuzi i ich podział tej części Afryki, nigdy nie powstałoby to państwo.

Niger leży w strefie Sahelu, subsaharyjskim pasie ziem, które zbyt często doświadczają suszy, głodu i wojen. Pasie ziem nieurodzajnych, nienadających się przeważnie do uprawy i dających skąpe pożywienie zwierzętom. Sahel kryje jednak w tej ziemi cenne surowce, a w przypadku Nigru jest to uran. Jak to jednak bywa w Afryce jego eksploatacja nie przekłada się na zamożność mieszkańców. Pod względem PKB per capita kraj zajmuje 185 miejsce na 190 państw  listy umieszczonej w Wikipedii.

Ulica w Agadez. Fot. Jacek Torbicz.

Trudno podróżować indywidualnie po Nigrze i właściwie jesteśmy skazani na biuro podróży, czy kogoś na miejscu. Biuro pomoże uzyskać wizę popartą odpowiednimi dokumentami i załatwi odpowiednie zezwolenia na przejazdy. Nikt nam tu nie pożyczy samochodu bez kierowcy, a gdybyśmy chcieli zapuścić się w odległe pustkowia musimy dla własnego bezpieczeństwa jechać przynajmniej dwoma autami. W wielu przypadkach niezbędne jest wynajęcie eskorty wojskowej. My podróżowaliśmy kawalkadą pięciu aut z grupą osób, które widziały już w życiu wiele. Do Nigru trafiają zwykle ludzie, którzy zwiedzili już mnóstwo krajów, a świat dla nich się wyraźnie skurczył.

Polski MSZ odradza podróże do Nigru, jak wielu innych krajów świata. Gdybym miał stosować się do tych wytycznych właściwie musiałbym już zakończyć swoje podróże i poznawać świat wirtualnie. Oczywiście istnieje zagrożenie porwaniami, czy atakami ekstremistów islamskich, niemniej w rejony najbardziej zagrożone i tak żadne z lokalnych biur nie zdecyduje się wysyłać turystów.

Niger. Wojsko ochraniające turystów fotografujących żyrafy. Fot. Jacek Torbicz.

Niedostępne pozostają niektóre obszary na północy jak i południowy obszar graniczący z Nigerią, gdzie położony jest Park Narodowy W. To szczególnie wielka szkoda, gdyż park ten o najkrótszej nazwie na świecie oferował świetne możliwości obserwacji zwierzyny. Krwawe ataki organizacji Boko Haram uczyniły ten rejon niedostępnym do zwiedzania. Podejrzewam, że w wyniku braku strażników ochrony przyrody bojówkarze Boko Haram nie tylko zabijają ludzi ale upolowali i zjedli mieszkające tam zwierzęta. Taka sytuacja miała miejsce w parkach narodowych w innych krajach podczas wojen domowych, np. w Wybrzeżu Kości Słoniowej, gdzie zwierzęta zniknęły niemal zupełnie. W Nigrze generalnie brakuje obrońców przyrody i jakichkolwiek „zielonych”. Działalność tutaj wymagałaby odwagi, łatwo i bezpiecznie bronić jest przyrody w zamożnej Europie.

Niamey i rzeka Niger

Nie będę dużo pisał o stolicy kraju Niamey, która jest kolejnym afrykańskim miastem bez uroku i charakteru. Ubarwia je jednak przepływająca tu rzeka Niger, która nawet w samym mieście wydaje się dzika i nieokiełznana. Kilkanaście lat wcześniej miałem okazję odbyć piękny, kilkudniowy rejs tą rzeką w sąsiednim Mali. W centrum znajduje się kilka nieciekawych urzędowych gmachów, trochę targowisk, wiele meczetów i katedra.

Niger to dziwna rzeka. Wypływa z gór Gwinei, płynie na północny – wschód na samą Saharę, po czym jak gdyby ze strachu przed wyschnięciem zawraca na południe aby dotrzeć do zielonych terenów Nigerii i Zatoki Gwinejskiej. Niger daje życie milionom ludzi.

Rzeka Niger w Niamey. Fot. Jacek Torbicz.

W Niamey można znaleźć ciekawe bary z alkoholem i znakomite restauracje serwujące drogie ale świetne potrawy kuchni francusko – afrykańskiej. Na jedną z kolacji wybrałem restaurację o nazwie Côté Jardin i myślę, że nikt nie żałował wydanych tu pieniędzy. Innym razem jedliśmy i popijaliśmy zimne piwo na rzecznej wysepce przy kiczowato zachodzącym słońcu nad rzeką Niger. Co za magiczna chwila, brakowało tylko ziewającego hipopotama w tle, choć widzieliśmy go w tym dniu wcześniej.

Z kolei niedaleko nigryjskiej stolicy znajduje się rezerwat żyraf i można tam zobaczyć ich ostatnie w Afryce Zachodniej żyjące na wolności stada. Żyrafy nigryjskie są wyraźnie jaśniejsze od tych, które widziałem w innych krajach Afryki.

Rezerwat żyraf koło Niamey. Fot. Jacek Torbicz.

Agadez

Jedyny sprawny samolot linii Niger Airlines, mający ponad trzydzieści lat Fokker w dwie godziny przeniósł nas do Agadezu, miasta do którego jechalibyśmy pełne dwa dni po monotonnej, gorącej równinie. Koleżanka została zaproszona niemal na cały lot do kabiny pilotów i dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy. Między innymi to, że w kraju nie ma ani jednego pilota pochodzącego z Nigru, wszyscy są cudzoziemcami. Dodam, że w Nigrze mieszka ponad 25 milionów ludzi.

Niger Airlines. Fot. Jacek Torbicz.

Po wylądowaniu w Agadez zobaczyliśmy na tamtejszym lotnisku taki obrazek. Nie udało mi się dowiedzieć, jaki samolot i kiedy wylądował do góry kołami.

Lotnisko w Agadez. Fot. Jacek Torbicz.

Cieszyłem się, że wybrałem właśnie ten wariant dostania się do pustynnego miasta skąd dzieliło nas zaledwie kilka godzin jazdy na miejsce Gerewolu. Ten ciekawy, gromadzący tłumy rytuał jednego z odłamów wielkiego plemienia Fulani był naszym głównym celem. Muszę szczerze przyznać, że bez Gerewolu wyjazd do Nigru może nie być zbyt interesujący, mówiąc bardzo delikatnie.

A propos atrakcji Nigru, podobno północno – wschodnia część kraju kryje pustynię szczególnej urody, ale są to tereny narażone na destabilizację. Są też bardzo odległe i wymagają czasu i pieniędzy, aby się do nich dostać. Dlatego Agadez i ceremonia Gerewol to dobry pomysł na krótkie zobaczenie państwa.

Agadez. Fot. Jacek Torbicz.

Lista UNESCO to dziwna lista, widziałem znajdujące się na niej obiekty, które ani nie zachwycają, ani nie są żadnymi szczególnymi i ważnymi historycznie miejscami. Jest na niej też Agadez, który w XV i XVI wieku rozkwitał jako ważny ośrodek obsługujący karawany i brama do Sahary. Był siedzibą niewielkiego sułtanatu i miastem zdominowanym przez Tuaregów.

Targ kóz w Agadez. Fot. Jacek Torbicz.

Spodobało mi się to miasteczko, jego targ zwierząt, niewielkie bazary, przyjaźni ludzie i labirynt ulic między domami zbudowanymi z gliny. Tu można swobodnie chodzić, robić zdjęcia i nie spotkamy się z niechęcią fotografowanych, jak to ma miejsce w sąsiednim Czadzie. Niemniej wszystko co było stare w Agadezie już dawno rozleciało się i rozpuściło w wyniku rzadkich ale intensywnych ulew. Istniejące byle jakie gliniane domy nie mają więcej, niż sto lat, zaiste, lista UNESCO jest jednak pojemna. Choć jest to jedyne godne uwagi miasto w Nigrze, nie dorównuje urokowi Timbuktu w Mali, które miałem okazję zobaczyć wcześniej, zanim pojawili się w nim siejący śmierć i zniszczenie ekstremalni islamiści.

Ulica w Agadez. Fot. Jacek Torbicz.

Najważniejszą budowlą Agadezu jest Meczet Piątkowy, czyli Wielki Meczet z wysoką wieżą – minaretem. Jest to prosta i dosyć prymitywna konstrukcja, jej obecny kształt pochodzi z XIX wieku. Gliniana zaprawa jest podtrzymywana przez drewnianą konstrukcję, której końce wystają poza ściany wieży. Wieża ma 27 metrów wysokości i jest ponoć najwyższą glinianą konstrukcją na świecie. Swego czasu stanowiła swoistą latarnię morską, sorry, latarnię pustynną dla zmierzających w kierunku Agadezu karawan. Karawany z solą ponoć pojawiają się tu do dzisiaj, jednak nie widzieliśmy ani ich, ani bloków solnych o tym świadczących.

Meczet w Agadez. Fot. Jacek Torbicz.

Meczet w Agadez. Fot. Jacek Torbicz.

Miłym zaskoczeniem był fakt, że wpuszczono nas do zabytkowego meczetu, a nawet na szczyt minaretu. Aby dojść na samą górę trzeba pokonać strome schodki, zwężający się korytarz i chmary nietoperzy, które spłoszone latają przy naszych twarzach. Wejście na wieżę w Agadez nie jest przeznaczone dla osób tęższych, które mogą łatwo zaklinować się w połowie drogi. Z góry rozciąga się widok na całe miasto.

Widok na Agadez. Fot. Jacek Torbicz.

Gerewol

Gerewol to uroczystości ludu Wodaabe, który jest częścią dużej grupy etnicznej Fulani. Największe z nich odbywają się raz w roku w rejonie oddalonym około pięciu godzin drogi od Agadezu lub dwóch dni jazdy od Niamey. Gerewol można spotkać też w Czadzie i w innych rejonach, jednak nasz był najbardziej spektakularny i w pełni autentyczny. Czasami niewielkie Gerewole organizuje się pod zamówienie grup turystycznych, zatem trudno mówić wtedy o autentyczności.

Gerewol. Fot. Jacek Torbicz.

Cel Gerewolu jest dosyć prosty. Głównymi aktorami wydarzenia są młodzi, nieżonaci chłopcy, którzy mają zrobić wrażenie na kobietach, a szczególnie na gremium wybierających najładniejszych mężczyzn w danym dniu, spośród których wyłaniany jest jeden zwycięzca. Jest to zatem swego rodzaju konkurs piękności mężczyzn. Jak można dowiedzieć się z filmu zrealizowanego przez National Geographic chłopcy i widzowie przybywają tu dla przyjemności. Dla chłopców jest to okazja do zdobycia żony i nie trzeba być zwycięzcą Gerewolu, by to się udało. To wspaniała okazja do nawiązania nowych znajomości i poszukiwania partnera spoza kręgu swojej wioski, czy rodziny.

Gerewol. Fot. Jacek Torbicz.

Gdy przybyliśmy jadąc w ochranianym przez wojsko konwoju, na miejscu Gerewolu były już tłumy ludzi Fulani. Ich liczbę oszacowałem na niemal tysiąc pięćset. Mieszkali w szałasach i zwykłych namiotach, przybyli tu z całej okolicy na wielbłądach, piechotą, na motorkach. Byli z całymi rodzinami i ze swoimi zwierzętami. Nic dziwnego, że na miejsce Gerewolu wybiera się miejsce z wodą, gdzie można napoić swoje bydło. Łatwo można było poznać wodzów poszczególnych wspólnot, przynieśli ze sobą coś na kształt łoża, na którym czasem wypoczywali.

Fot. Jacek Torbicz.

W dzień trwały przygotowania – uczestnicy konkursu byli malowani, zdobieni, każdy chciał być najpiękniejszy. Jednocześnie zaczynały się tańce w kręgach zarówno uczestników konkursu, jak i innych osób. Podziwiałem starszyznę, dostojników noszących przy swoim boku piękne miecze. Co za wspaniały obyczaj!

Gerewol. Fot. Jacek Torbicz.

Po południu ozdobieni i wymalowani chłopcy stają w rzędzie i kołyszą się śpiewając monotonnie, ale czysto i ładnie. Za piękne uchodzi to co białe, pokazują więc zęby i wywracają w zadziwiający sposób białka gałek ocznych. Chłopcy robią zabawne miny, jak na zdjęciach poniżej:

Gerewol. Fot. Jacek Torbicz.

Gerewol. Fot. Jacek Torbicz.

Gerewol. Fot. Jacek Torbicz.

Gerewol. Fot. Jacek Torbicz.

Czasem ruszają też komicznie ustami i cmokają. Pokazywanie zębów sprawia wrażenie sympatycznych uśmiechów i w ogóle wszystko wydaje się przez to łagodne i wesołe. Możecie tu zobaczyć krótki filmik przedstawiający bohaterów uroczystości.

Przed rzędem stu wojowników, jakbym chciał ich nazywać, chodzą grupki starszych osób. Podobno decydujący głos ma „komisja” składająca się z kilku dojrzałych kobiet. One z początku odrzucają najbrzydszych, a potem wybierają niewielką grupę finalistów.

Gerewol obserwuje ogromny tłum, oddzielnie tłoczą się kobiety z dziećmi, oddzielnie jeźdźcy na wielbłądach i inni mężczyźni. Kobiety i dzieci utrzymuje w ryzach kilku mężczyzn z kijami (na zdjęciu), czasami lekko kogoś uderzą, ale jest to raczej zabawa, niż prawdziwe bicie. Kiedy dochodzi do finału tłum rusza i robi się taki tumult, że można obawiać się stratowania. Nie jestem już w stanie dojrzeć, który z finalistów zwyciężył tego dnia.

Gerewol. Fot. Jacek Torbicz.

Pod koniec uroczystości wolnym krokiem i z poważnymi minami posuwają się dwie szczupłe i ładne dziewczyny. Podobno zwycięzca wybierze dziś jedną z nich na żonę. Wyglądało to tak:

W nocy tłumy wciąż tańczą w kręgach śpiewając coś w swoim języku, często słyszy się „ła -ła – ła”, co chyba jest odpowiednikiem naszego „la – la – la”.

Następnego dnia ludzie wciąż tańczą, tworząc i rozwiązując kręgi. Nie przerywają nawet w gorącej porze dnia przy palącym słońcu. Jak dowiedziałem się, wielu z nich spożywa na tę okazję specjalny, halucynogenny korzeń, który daje im taką moc. Nie udało mi się jednak podpatrzeć momentu, gdy spożywali ten narkotyk, ani samemu go przetestować. Gerewol trwa i zaczynają się ponowne wybory najpiękniejszego.

Gerewol. Fot. Jacek Torbicz.

Wieczorem widzimy potężne błyskawice i wkrótce zaczyna się prawdziwe piekło. Huraganowy wiatr niszczy część naszych namiotów, zwala konstrukcję pod którą jedliśmy posiłki, a wielka ulewa przemacza do suchej nitki każdego, kto nie uciekł do samochodu.

Po nawałnicy uczestnicy Gerewolu zaczynają się krzątać, sprawdzać straty. Po półgodzinnej ciszy znów z daleka słyszymy znajome „ła-ła-ła”. Tworzą się kręgi śpiewających i kołyszących się mężczyzn…

Gerewol trwa i mam nadzieję, że będzie tak dalej w przyszłym roku i przez kolejne pięćset lat.

Zapisz się do newslettera

Zostaw swój adres e-mail, aby otrzymywać powiadomienia o najnowszych artykułach na blogu.

Polityka prywatności

Udostępnij artykuł

Zapisz się do newslettera

Zostaw swój adres e-mail, aby otrzymywać powiadomienia o najnowszych postach na blogu.

Polityka prywatności

Przeczytaj również

Azory, Azory…

Porto, brama do Azorów „Azory” to był końcowy przystanek autobusu przejeżdżającego obok kamienicy, przy której

Więcej

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *