Skip to content

Georgia Południowa, część IV

Nie mogę opuścić Georgii Południowej bez opowiedzenia wam o pewnym poranku i wyłaniającym się z ustępującej mgły cudzie natury. Nie potrafię porzucić tej pięknej wyspy nie wracając do czasów sir Ernesta Shackletona, przy którego grobie miałem zaszczyt wznieść toast za jego duszę, roniąc przy tym kilka kropel whisky na ziemię, pod którą jest pochowany. Zatem zacznijmy pożegnanie z Georgią Południową, miejscem wymykającym się mojej, niemałej przecież wyobraźni.

Może chcecie wrócić teraz do początku opowieści o Georgii, gdy nasz statek odcumował od nabrzeża Port Stanley, stolicy Falklandów? Możecie zrobić to tutaj.

Wielka góra lodowa, o której pisałem i która miała zniszczyć życie na wyspie i zainspirowała mnie do opisania Georgii Południowej, rozpadła się na mniejsze i popłynęła spokojnie dalej roztapiając się w bezmiarze Atlantyku. Bicie na alarm ekologów okazało się na szczęście na wyrost. Georgii Południowej znów nic nie grozi.

Salisbury Plain

Poranek był mglisty, a gładka tafla oceanu obiecywała nam możliwość lądowania naszymi zodiakami, motorowymi w jednym z najniezwyklejszych miejsc na ziemi – Salisbury Plain na Georgii Południowej. Są to pokryte w lecie trawą równiny na których przebywa 60 tysięcy par pingwinów królewskich, choć można spotkać się z podawaniem znacznie wyższych liczb. Salisbury Plain leżą po północnej stronie wyspy, pełnej życia, w lecie zielonej i niemal idyllicznej, gdy zaświeci słońce.

Mgła początkowo nas przygnębiła – znaleźć się w tak słynnym miejscu i nie zobaczyć tysięcy pingwinów? Nie, to niemożliwe – każdy w duchu zdawał się myśleć o tym samym. I rzeczywiście już po krótkiej wędrówce mgły zaczęły się rozwiewać, biała kurtyna rozstępowała się odsłaniając naszym oczom cud natury – zielone łąki, a na nich tysiące pingwinów królewskich, między mini baraszkujące uchatki, a w oddali lodowce, piękne górskie szczyty.

Salisbury Plain, fot. Jacek Torbicz

Salisbury Plain, fot. Jacek Torbicz

Przecierałem ze zdumienia oczy, nie wiedząc w którą stronę skierować wzrok i obiektyw aparatu. Tak, mieliśmy szczęście – Salisbury Plain w słońcu to rzadkość, zjawisko, które mają okazję zobaczyć tylko nieliczni. Patrząc na zielone równiny, widząc niezmącony spokój dziesiątek tysięcy pingwinów, kotików (uchatek), przyszły mi na myśl równiny Serengeti w Tanzanii i w duchu tak właśnie nazwałem to miejsce – „Serengeti Antarktyki”.

Salisbury Plain, fot. Jacek Torbicz

Na Georgii Południowej trafiliśmy w styczniu, w pełni antarktycznego lata. Małe pingwiny królewskie były już duże, wielkości dorosłych. Grube i dobrze odżywione wydały mi się bardzo zadowolone z życia.  Niektóre jednak zmieniały już opierzenie i jest to podobno bardzo nieprzyjemny okres dla tych ptaków. Małe pingwiny tworzyły kolonie, ich pierze jest szare i brzydkie, nie zapowiada królewskiego wyglądu starszego osobnika, zobaczcie zresztą sami – przed i po zmianie upierzenia:

Pingwiny królewskie, fot. Jacek Torbicz

A tak wygląda już częściowo opierzony „na dorosło” wkurzony pingwini maluch:

Młody pingwin królewski, fot. Jacek Torbicz

Obecnie koloniom pingwinów nic nie grozi. Ludzie nauczyli się chronić ten fenomen natury pilnując, by na Georgię nie dostawało się nic, co mogłoby im zagrozić. Brytyjczycy przy pomocy Amerykanów i specjalnie szkolonych psów zwalczyli skutecznie szczury, siejącego spustoszenie wroga nielotnych ptaków. Jest dobrze, będzie jeszcze lepiej.

Ernest Shackleton

Ale ze świata zwierząt przejdźmy do ludzi. Wspominałem o pewnym podróżniku, który jest pochowany w Grytviken na Georgii Południowej, tak wygląda miejsce jego wiecznego spoczynku, jak kiedyś wspominałem, wznosi się tu tradycyjny toast za duszę podróżnika.

Grytviken, grób Ernesta Shackletona, fot. Jacek Torbicz

Dlaczego właśnie Irlandczyk Ernest Shackelton zdobył takie uznanie wśród podróżników? Ani nie był pierwszym zdobywcą biegunów, ani nie udało mu się dokonać pierwszego trawersu Antarktydy, choć z tym zamiarem wyruszył w swoją wyprawę w roku 1914. Nie miejsce tu, by opisywać niezwykłą historię tej podróży. Jej wyjątkowość polegała jednak nie na osiągnieciach podróżniczych, ale na dramatycznych okolicznościach, nieprawdopodobnej sile woli, świetnemu przywództwu i nadludzkiej determinacji, która pozwoliła ocalić wszystkich 28 członków ekspedycji po dwuletniej epopei. Jedną z najlepszych książek podróżniczych jaką czytałem jest właśnie „Wyprawa Endurance” Alfreda Lansinga, która tak sugestywnie opisuje dzieje wyprawy, że czytając robi się zimno. Książkę tę miałem szczęście przeczytać wiele lat temu na Antarktydzie, idealnym miejscu na taką lekturę. Podam tylko kilka faktów. W lutym 1915 roku statek podróżników „Endurance” został uwięziony w lodach Antarktyki. Pod koniec antarktycznej zimy napierające lody zaczęły go miażdżyć i w październiku załoga musiała opuścić pokład.

Statek „Endurance”, źródło – Royal Geographical Society (with IBG)

Podróżnicy całymi miesiącami taszczyli za sobą trzy szalupy i zapasy szukając otwartego oceanu. Po wielu perypetiach dotarli na tych szalupach do bezludnej Elephant Island, gdzie wylądowali w kwietniu 1916 roku. W prowizorycznej chacie z kamienia i łodzi odwróconej do góry dnem, rozbitkowie próbowali się jakoś urządzić. Wkrótce podjęto dramatyczną decyzję, Shackleton z kilkoma ludźmi mieli szalupą popłynąć na Georgię Południową i sprowadzić pomoc. Nie sądzę, by wielu wierzyło w szansę tego przedsięwzięcia – 1200 km po burzliwych wodach w małej, odkrytej łodzi – jak można było trafić na niewielką Georgię? A jednak udało się, udał się także dwudniowy, dramatyczny trawers wyspy przez wysokie, skaliste góry w zimowych warunkach wzbudzający do dziś podziw alpinistów. Wyglądający jak upiory podróżnicy pojawili się w osadzie wielorybniczej w Stromness.  Po ponad półtora roku od opuszczenia statku po raz pierwszy mogli odpocząć w ciepłym pomieszczeniu.

Świat zaprzątnięty wojną światową dawno już zapomniał o uznawanych za zmarłych podróżnikach i ich pojawienie stało się wielką sensacją. Pierwsza próba dotarcia do ludzi pozostawionych na Elephant Island nie udała się, załodze złożonej z ochotników drogę zastąpił lód przed samą wyspą. Ernest Shackleton szukał desperacko pomocy dla swoich przyjaciół na Falklandach i w Urugwaju. Kolejna próba dotarcia do towarzyszy podróży znów nie powiodła się. W końcu podróżnik wybłagał chilijski rząd o zorganizowanie kolejnej wyprawy ratunkowej. Pod koniec sierpnia 1916 roku po dwóch latach od wypłynięcia z Wielkiej Brytanii członkowie ekspedycji znaleźli się w komplecie bezpieczni na pokładzie małego chilijskiego parowca. Shakcleton ich nie zawiódł.

Ernest Schackleton, źródło – Biography.com Editors

Elephant Island

Warunki nie pozwoliły nam na lądowanie na Elephant Island, widzieliśmy jednak miejsce, gdzie uczestnicy wyprawy spędzili długie miesiące w oczekiwaniu na wątpliwy ratunek. O nie, człowiek sobie tego nawet nie jest w stanie wyobrazić. Zobaczcie jak wygląda to niegościnne  miejsce dzisiaj. Podróżnicy  długo nie mogli znaleźć dogodnego miejsca na przetrwanie, lądowanie szalup uniemożliwiały skały i lodowce wpływające wprost do oceanu. Elephant Island nie jest gościnną wyspą, zobaczcie sami:

Elephant Island, fot. Jacek Torbicz

Na poniższym zdjęciu w prawym dolnym rogu widzicie miejsce, gdzie załoga „Endurance” czekała trzy miesiące na ratunek. Jak nam mówiono kamienista plaża sto lat temu była nieco szersza, jednak możemy sobie wyobrazić, jak trudne były to miesiące.

Elephant Island – miejsce pobytu wyprawy Shackletona, fot. Jacek Torbicz

Nasz statek obrał kurs na Antarktydę i tym sposobem opuściłem miejsca o których marzyłem – Georgię Południową i daleką od niej Elephant Island, ziemie piękne i ważne dla każdego podróżnika.

Ernest Shackleton znalazł się na Georgii Południowej już w 1922 roku wraz z kolejną ekspedycją. Zmarł nagle w Grytviken na zawał serca w wieku 48 lat. Gdybyście kiedyś trafili na wyspę i coś wam się przytrafiło, pamiętajcie, na całej Georgii Południowej nie ma szpitala, a nawet lekarza. Macie dużą szansę pozostać na wyjątkowo malowniczym cmentarzu w Grytviken w honorowym miejscu obok wielkiego podróżnika. Mało prawdopodobne, by w Dzień Zaduszny bliscy zakłócali wam wieczny spokój.

 

Rejs na Georgię Południową możecie znaleźć klikając tutaj.

 

 

 

 

Zapisz się do newslettera

Zostaw swój adres e-mail, aby otrzymywać powiadomienia o najnowszych artykułach na blogu.

Polityka prywatności

Udostępnij artykuł

Zapisz się do newslettera

Zostaw swój adres e-mail, aby otrzymywać powiadomienia o najnowszych postach na blogu.

Polityka prywatności

Przeczytaj również

Wyspa Palawan

Zobaczyć Palawan W gonitwie za pięknymi miejscami i szczęściem zapędziłem się z grupą wypróbowanych znajomych

Więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *